W czwartkowym ćwierćfinale turnieju w Rzymie przegrała pani z Venus Williams 1:6, 2:6. Spodziewała się pani, że tak szybko zakończy się to spotkanie?
Myślałam, że nieco więcej sobie pogramy… Niestety, nie wytrzymałam fizycznie. Straciłam siły w poprzednich meczach, które wygrywałam w trzech setach. To się później czuje w nogach, szczególnie kiedy trzeba grać codziennie na najwyższym poziomie. Rozprawiłam się z Francuzką Aravane Rezai, chociaż trwało to dwie godziny. Tamtego dnia było urwanie chmury, padał grad. W końcu zawody przeciągnęły się do wieczora, zeszłyśmy z kortu o dwunastej w nocy. A następnego dnia grałam już o czternastej. Z Aną Ivanović dobrze wypadłam, ale znów mecz trwał bardzo długo. Dlatego musiałam zrezygnować z gry w debla. Niestety, jak było widać w pojedynku z Williams - nie da się oszukać organizmu.
Uważa pani, że przegrała, bo nie mogła się odpowiednio przygotować do meczu?
Grafik turnieju jest bardzo napięty. Cała impreza trwa tylko tydzień. Praktycznie gramy codziennie.
Nie był to pani pierwszy pojedynek z Venus Williams…
Parę tygodni temu zmierzyłyśmy się w Miami i zapewniam, że mecz wyglądał zupełnie inaczej! Uważam, że to rywalka w moim zasięgu. Mam nadzieję, że szybko się zrewanżuję. Nie chcę wszystkiego zwalać na przemęczenie, ale w ostatnim meczu nieco nadwyrężyłam sobie kręgosłup i po prostu nie zdążyłam z regeneracją. To są pojedynki z rywalkami ze światowej czołówki, więc trzeba być w świetnej formie, aby nawiązać z nimi walkę.
Na tym poziomie liczy się większe doświadczenie? Williams jest od pani o 9 lat starsza.
Na tym poziomie doświadczenie już chyba nie odgrywa aż takiej roli. Jeszcze dwa czy trzy lata temu to było zauważalne, liczba rozegranych spotkań wpływała na formę fizyczną, na mięśnie, przyzwyczajenie do przemęczenia. To był kolosalny przeskok, gdy przestałam grać z juniorkami, a zaczęłam mierzyć się z rywalkami z WTA. Niebo a ziemia. Ale teraz już łatwiej mi się gra z zawodniczkami z czołówki rankingu.
Ma pani jakąś rywalkę, której pokonanie daje szczególną satysfakcję?
Zawsze się ma tę szczególną rywalkę do pokonania, ona zawsze gdzieś na ciebie czeka. Osobiście zależało mi na zwycięstwie z Ivanović, ponieważ wcześniej kilka razy z nią przegrałam. Nareszcie się odegrałam, po dobrym meczu. Ostatni raz grałyśmy przeciwko sobie w zimie, pokonała mnie w trzecim secie 7:5. Ten sport jest fascynujący, bo w każdym momencie można odwrócić wynik spotkania.
Czy rozpoczęła pani swoją karierę, wzorując się na jakiejś mistrzyni?
Na początku tej przygody oczywiście zupełnie nie zdawałam sobie sprawy, że gram właśnie w tenisa. Miałam zaledwie pięć lat, kiedy zaczęłam się w to bawić pod okiem mojego taty. Gram już w sumie od 15 lat, wciąż to robię z wielkim zamiłowaniem i pasją. Bez kompletnego poświęcenia się tej dyscyplinie nie da się osiągnąć zadowalających wyników. Co do idolek, to chyba każdy ma swoją. Ja wzorowałam się na tych najlepszych w danym momencie - od Steffi Graf po chociażby siostry Williams, nie mówiąc już o Agassim czy Samprasie. Pamiętam, że byłam wpatrzona jak zaczarowana w telewizor, kiedy oglądałam ich mecze. Niesamowite jest uczucie, kiedy ma się okazję w swojej karierze zmierzyć z własnymi idolami. Udało mi się zagrać przeciwko Kim Clijsters. Była wtedy druga w rankingu WTA, jeszcze nie kończyła kariery. Teraz rozgrywam mecze z Williams. To też jest osiągnięcie.
Jak wygląda życie prywatne tenisistki z czołówki światowej pomiędzy jednym turniejem a drugim?
Sezon trwa praktycznie przez 10 miesięcy w roku, więc jest wyczerpujący nie tylko przez samą grę, ale i ciągłe przemieszczanie się z jednego końca świata na drugi. Jak się jest zawodowcem, to nie ma dużo czasu na życie prywatne. Bo jeśli ktoś chce być na topie, musi totalnie poświęcić się i skoncentrować na jednym. Dwa lata temu zdałam maturę. Nie był to dla mnie łatwy okres, spałam tylko po 5 godzin na dobę, wstawałam o piątej rano i przegryzałam coś w drodze do szkoły lub na treningi (a trenowałam trzy razy dziennie). Brakowało mi dnia. Nie ma żadnych ulg - ani w szkole, ani na kortach. Muszę dawać z siebie maksimum w każdej dziedzinie. Miałam szczęście, że wcześniej o rok poszłam do szkoły, więc i wcześniej ją skończyłam. Potem totalnie mogłam się poświęcić grze i turniejom. Na razie o podjęciu studiów nie ma mowy.
Jaki jest cel pani pracy?
Sportowcy chcą rywalizować, chcą być pierwsi. Na tym etapie mojej kariery liczę też na osiągnięcie jak najwyższej pozycji w rankingu WTA i oczywiście zdobycie Wielkiego Szlema. To chyba klasyczna odpowiedź każdego tenisisty. Dla mnie utrzymać się w czołówce światowej nie jest prostym zadaniem. Czasem łatwiej jest wskoczyć na wysoką pozycję, niż się na niej utrzymać. Konkurencja jest oszałamiająca, poziom bardzo wysoki. W tym sezonie mój główny cel to turniej Masters, gdzie dostaje się jedynie pierwsza dziesiątka WTA.
Jest pani jedyną Polką w czołówce rankingu. Czuj się pani osamotniona?
Trochę osamotniona, ale i dumna. Nie można porównywać polskiego tenisa do dominacji Rosjanek, Francuzek, Amerykanek czy nawet Włoszech. Z Polek jestem ja, potem moja siostra Urszula na około 80. pozycji, Marta Domachowska jest chyba na setnej. Ale to i tak lepiej niż w ostatnich latach, gdy w ogóle nie byliśmy reprezentowani w pierwszej dziesiątce rankingu. Mam nadzieję, że moja siostra wreszcie mnie dogoni… A jeśli chodzi o takie prawdziwe osamotnienie, to muszę dodać, że tak naprawdę często słyszę polski język na turniejach. Wiele Polek urodzonych za granicą reprezentuje różne kraje. Szkoda, bo to znaczy, że mamy talenty, tylko nie zawsze mają one możliwość rozwijać się w Polsce. Tenis jest bardzo trudnym sportem, również w organizacji. Wybija się niewielu, tylko ci najlepsi. Uważam jednak, że to sport, któremu warto dać szansę, bo daje niesamowitą satysfakcję, nawet jak się nie jest profesjonalistą. Liczę, że dzięki moim sukcesom jeszcze bardziej rozpowszechni się w Polsce.
Miała pani okazję pozwiedzać Rzym, wpaść do sklepu Prady albo Gucciego?
Och, niestety nie! Nie ma na to zupełnie czasu, w czwartek skończyłam mecz o 23, w piątek musiałam lecieć na turniej do Madrytu i grać niemal z miejsca. Przyleciałam do Rzymu ze Stuttgartu wieczorem i następnego dnia już rywalizowałam na korcie, więc nici z uroków Rzymu. W stolicy Włoch byłam już trzeci raz, ale „zwiedziłam” jedynie korty i hotele. Ale turniej mi się podobał. Poziom był bardzo wysoki, chociaż w ciągu tygodnia nie przychodziło wielu kibiców. Dopiero na mój mecz z Williams trybuny były wypełnione.