Zaledwie 68 minut trwał pojedynek Agnieszki Radwańskiej z utytułowaną Venus Williams. Amerykanka, rozstawiona z dwójką, dominowała na korcie od pierwszych piłek. Prezentowała dobrze plasowane serwisy, każdy minimum 170 km/h, płaskie piłki oraz fantastyczne zagrania pod siatką.
Dwudziestolatka z Krakowa nie miała szans. Pięciokrotna triumfatorka Wimbledonu jest o krok od kolejnego finału z młodszą siostrą Sereną. "Venus Williams to najmocniejsza zawodniczka na świecie na trawie, a jej siostra jest numerem dwa. Niestety tak jest, że akurat tutaj drugi raz z rzędu trafiamy na którąś z Williamsówien w ćwierćfinale. Trochę nam zabrakło szczęścia w losowaniu przeciwniczek" - powiedział Wiktor Archutowski, menedżer Agnieszki Radwańskiej.
Amerykanka, która w półfinale spotka się z Rosjanką Dinarą Safiną, może zostać po Steffi Graf drugą zawodniczką, która zwycięży na kortach Wimbledonu trzeci raz z rzędu.
A Agnieszka? Po meczu tenisistka z Krakowa nie ukrywała rozczarowania. Pierwszego seta przegrała do jednego, a w drugim po prowadzeniu dwa zero oddała sześć kolejnych gemów. "Cóż, było jak było. Nie ma żadnego wytłumaczenia. Ona po prostu jest od Agnieszki lepsza" - ocenił Archutowski. "Mogę zapewnić, że Isia grała na sto procent, dała z siebie wszystko. Ale przy zawodniczce mierzącej blisko 190 centymetrów, dysponującą tak ogromną siłą, niewiele da się zrobić" - mówi menedżer.
Czyżby na Amerykankę nie było mocnych? Radwańska, która nie dysponuje tak ogromną siłą jak jej rywalka, szybko została zepchnięta do defensywy. Wystarczy choćby przytoczyć statystyki - na 29 wygranych piłek Amerykanki Radwańska na swym koncie zanotowała tylko sześć winnersów. Nokaut? "Venus poza może jednym gemem grała dziś perfekcyjnie. Biegała do wszystkiego, była bardzo skoncentrowana, widać było, że bardzo jej zależy" -powiedział Archutowski.
"Nie sądzę, by ktoś mógł ją zatrzymać. W drugim secie miałam szansę przy 2:0, ale ona wtedy przycisnęła i wszystko wróciło do normy. Uderzała jak dla mnie za mocno, za płasko, a jej serwis był wprost zabójczy" - wtórowała mu Radwańska.
Na Amerykankę nie ma więc mocnych? Radwańska, niczym przed laty szwajcarska gwiazda Martina Hingis, stawia na spryt i miękkie uderzenia. Taka taktyka też była obliczona na Amerykankę - return, a potem długie piłki wzdłuż linii oraz rozprowadzanie rywalki po korcie, a przy każdej nadarzającej się sytuacji - skrót. Wiele z takich piłek trafiało, ale tym razem było ich stanowczo za mało.
"Przed meczem wiele mówiło się o kontuzji Venus. Pojawiła się nawet z obwiązanym kolanem, ale było to tylko dodatkowe wzmocnienie. Podobnie robi też jej siostra, a mimo to obydwie grają jak z nut" - mówił menedżer Polki. "Żal jest, w końcu każdy chce wygrywać, a my nie mamy tutaj szczęścia, choć ostatnia ósemka turnieju to nie jest źle" - dodał.
Kiedy nastąpi przełom? Współczesny kobiecy tenis to przede wszystkim siła, a zawodniczki grające jak Agnieszka Radwańska to już dinozaury skazane na wyginięcie. Wystarczy choćby spojrzeć na Dinarę Safinę czy Swietłanę Kuzniecową - mięśnie i siła, Rosjanki w niczym nie odstają pod tym względem od sióstr z Florydy, są młodsze i zdrowsze, ale do czasu. Gdzie w tej całej układance jest miejsce dla ważącej zaledwie 56 kilogramów krakowianki?
Po pierwsze potrzeba jej szczęścia i końskiego zdrowia. A więc siłownia? "Nie ma nic za darmo, jeśli Agnieszka postawi na siłę, straci coś innego, kto wie czy nie cenniejszego" - przestrzega Piotr Wozniacki, trener i ojciec Karoliny.
Cóż, pozostaje liczyć na szczęście.