Do tego Agnieszka weszła do tej czołówki na własnych warunkach. Po pierwsze - omijając szerokim łukiem wielkie agencje menedżerskie, monopolizujące interesy zawodniczek. Po drugie - nie dysponując atutami, bez których trudno sobie wyobrazić współczesną tenisistkę (jak męska siła, atletyczna budowa i koszykarski wzrost). Na dodatek w całej czołówce jest najmłodsza - ma dopiero 19 lat.

Reklama

Po Radwańskiej wszyscy obiecywali sobie wiele już od jej debiutu w zawodowym cyklu, kiedy jako nieznana filigranowa 17-latka pokonała słynną Anastazję Myskinę. Od tamtej pory ani na chwilę się nie zatrzymała, chociaż regularnie słyszała, że „teraz to dopiero zaczną się schody”. Poprzedni sezon zakończyła na 26. miejscu w rankingu WTA, a po siedmiu miesiącach tego roku była już w dziesiątce.

>>>Radwańska czeka na kontrakt

"Nie da się ukryć, że sezon był bardzo udany. Mam satysfakcję z moich startów wielkoszlemowych. Dwa razy byłam w ćwierćfinale i dwa razy w czwartej rundzie. Moje trzy wygrane turnieje to też bardzo przyzwoity wynik" – mówi Agnieszka.

Sezon zaczęła od wysokiego C – ćwierćfinału Australian Open. Po raz pierwszy dotarła tak wysoko w turnieju wielkoszlemowym. Do tego po drodze wyeliminowała dwie duże postaci tenisowego światka: Nadię Pietrową i Swietłanę Kuzniecową.

Przez cały sezon na twardych kortach niemal codziennie napływały informacje o zwycięstwach Radwańskiej: tytuł w Pattaya City, półfinał w Doha, ćwierćfinał w Indian Wells. Na chwilę zatrzymała się w Miami, pokonana w meczu otwarcia przez obiecującą nastolatkę Larcher de Brito. Do dziś nie lubi tego wspominać, ale szybko otrząsnęła się z porażki i rozpoczęła całkiem udany sezon na mączce. Zdobyła kolejny tytuł, tym razem w Istambule. W Roland Garros odpadła w IV rundzie po wyrównanym meczu z Jeleną Jankovic, dziś liderką rankingu. Być może Polka nie zeszłaby z kortu pokonana, gdyby nie kontuzja przedramienia – pierwsza oznaka, że silnie eksploatowany organizm upomina się o swoje.

Ramię wciąż bolało, kiedy wygrała w Eastbourne najcenniejszy z dotychczasowych tytułów. Zwycięska fala na trawiastych kortach zaniosła ją aż do ćwierćfinału Wimbledonu.

Reklama

"Ja przez ten rok postarzałem się o 10 lat, przez te ciągłe wyjazdy, zmiany stref czasowych i klimatycznych. Na szczęście Agnieszka to młody organizm, znosi to wszystko znacznie łatwiej" – opowiada DZIENNIKOWI Radwański.

Jednak kilkadziesiąt rozegranych spotkań nie pozostało bez wpływu na formę. Walcząc z urazami pojechała na igrzyska do Pekinu, gdzie przeżyła największe rozczarowanie sezonu. Nawet nie zbliżyła się do walki o medal. Na odpoczynek nie było czasu, bo zaraz musiała udać się na drugą stronę kuli ziemskiej, gdzie właśnie rozpoczynało się US Open. Mimo zmęczenia Agnieszkę stać było na przyzwoity start, który nie zaspokoił jednak rozbudzonych nadziei kibiców w Polsce – dotarła do IV rundy.

>>>"Isia" ma już dość tenisa

Już w trzecim sezonie zawodowego grania Agnieszka mogła wziąć udział w mistrzostwach WTA, gdzie rywalizuje tylko osiem najlepszych tenisistek. Zwycięstwa przychodziły jednak wyczerpanej Polce znacznie trudniej i przegrała wyścig do Dauchy. Pojedzie tam jako pierwsza rezerwowa. Kiedy presja opadła, Agnieszka znów pokazał próbkę talentu. W ubiegłym tygodniu w Linzu grała swój najlepszy, wyrafinowany, kombinacyjny tenis dla koneserów. Obroniła 10. miejsce w rankingu i wróciła do Krakowa. Wreszcie sobie odpocznie. Kolejny, oby równie udany sezon, rusza dopiero w styczniu.