Kibice w Polsce łapią się za głowę. Rasiak strzela że aż miło z lewej nogi, z prawej, z woleja, a ostatnio nawet i z przewrotki. Zawsze był pan taki dobry?
W Polsce zdobyłem trzy bramki z przewrotki. Kiedyś strzelałem więcej ładnych goli niż teraz, ale za to obecnie jestem skuteczniejszy. A że ktoś się łapie za głowę? To chyba moja najlepsza runda w karierze. Myślę, że wiele osób się cieszy z tego, jak strzelam i ile strzelam.

I niektórym nie jest już do śmiechu?
Znam kilka kawałów o mnie. Myślę, że straciły na aktualności. Ludzie dużo o mnie piszą, szczególnie w internecie, a to tylko świadczy o mojej popularności. Muszę budzić spore emocje, skoro ktoś mi powiedział, że w dniu, w którym pojawiła się w internecie piosenka o mnie, odsłuchało ją ponad 100 tysięcy ludzi.

Tylko trochę więcej osób obejrzało film, na którym Ronaldinho trzy razy pod rząd trafia w poprzeczkę.
No proszę. To znaczy, że ludzie coś we mnie widzą, choć oczywiście nie tylko same pozytywne rzeczy. Jak to ktoś powiedział: nie ważne co mówią, ważne, że mówią. Ja się nie przejmuję głupimi docinkami, nie mam czasu na zajmowanie się tym. Nie mam czasu na wysłuchiwanie obelg, czy pochwał. Często nawet nie można ze mną przez telefon porozmawiać, bo lubię mieć święty spokój.

Co pan powie tym, którzy pana krytykowali?
A pozdrowię ich serdecznie. Jeśli chcą zobaczyć piękny stadion i piękne mecze, to zapraszam do Southampton.

Patrząc na reakcje krytyków, można dojść do wniosku, że długą drogę pan przeszedł - od Drewniakopulosa do Rasialdo.
Ci co mnie znają, nie uważają wcale, że jestem słaby technicznie, więc nie rozumiem, dlaczego ludzie mnie nazywali tak a nie inaczej. Byłem czołową postacią drużyny i w Groclinie, i w Odrze, i w reprezentacji młodzieżowej. W Southampton też nią jestem. Tylko w Tottenhamie było inaczej. Grał tam Edger Davids, czy Robbie Keane - jedni z najlepszych piłkarzy Europy, więc trudno, aby Rasiak był lepszy od nich.

A stara się pan być lepszym? Jakieś potajemne sesje treningowe?

Tak, z synem. Mamy ogród i gramy w piłkę razem, są potem efekty. A poważnie, to nie mam czasu, aby zostawiać po treningu, tak jak kiedyś. Jednak jak są jakieś wolne zajęcia, pracuję nad tym, aby poprawić uderzenie z obu nóg.

Menedżer George Burley daje wam mocno w kość?
Ten tydzień był dosyć ciężki, ale i tak jest dobrze, bo klimat tu jest taki, że nie trzeba biegać zimą po lasach i górach, jak w Polsce. No i treningi są inne niż u nas. W piątek pograliśmy sobie w siatkonogę, pobawiliśmy się piłką, było miło, bo i wrzutki były, a wiadomo jak - są wrzutki, to można sobie uderzyć.

To chyba Championship panu pasuje. Tutaj jest mnóstwo wrzutek na napastników.
Najlepiej to by mi pasowało w Premiership. W Polsce moim atutem była gra w powietrzu, a w Championship to żaden atut, bo tutaj wszyscy obrońcy świetnie grają w powietrzu, więc trzeba ich oszukiwać na różne sposoby. To bardzo siłowa liga i zgadzam się z trenerem - muszę nabrać trochę krzepy. Te faule, które w Polsce kwalifikują się na czerwoną kartkę, tutaj nie są nawet odgwizdywane, więc trzeba być silnym. Nie zgadzam się natomiast, że muszę poprawić utrzymywanie się przy piłce. Wychodzi mi to całkiem nieźle. Moja skuteczność podania to 65-75 procent, więc nie jest tak, że tracę piłki.

To może powinien pan gra w pomocy?
Z gry w pomocy mam nie najlepsze wspomnienia.

Tę rundę chyba będzie pan dobrze wspominał.
Tak, przed sezonem zakładałem sobie, że strzelę 20 goli, więc do tego celu brakuje mi już tylko 6 trafień. Z drugiej strony trudno zadowolić się tą dwudziestką, gdy do końca sezonu mnóstwo meczów. Jeszcze nigdy w jednym sezonie w lidze nie strzeliłem powyżej 16 goli. A jak będzie mi zdrowie dopisywać, to może i zostanę pierwszym zawodnikiem Southampton od 40 lat, który strzelił w lidze ponad 30 goli.

Kibice Świętych śpiewają już o panu piosenki?
Kilka już słyszałem. Czuję doping na każdym meczu, nieważne, czy gramy u siebie, czy na wyjeździe.

A gwiżdżą na pana?
Jest mi to obce w Anglii. No, chyba że gramy takie swoje małe derby - z Leicester, albo z Nottingham Forrest. I w spotkaniach przeciwko Derby, w którym kiedyś grałem. Ale to takie ciche gwizdy, kibice mnie tam szanują.

Pana kolega z drużyny Andrew Surman powiedział nam, że na określenie Rasiaka słowo idol jest wręcz idealne. Czy czuje się pan idolem?
Jestem jedną z wielu osób, która robi wszystko, aby jak najlepiej grać dla Southampton i chce awansować do Premiership.

A tak mniej dyplomatycznie?
Wiadomo, jestem jedną z czołowych postaci w drużynie, bo gram w każdym spotkaniu w pierwszym składzie, trener i kibice bardzo na mnie liczą, podobnie jak koledzy z zespołu. Cenią mnie za strzelone gole.

I jak pan wejdzie do taksówki, to słyszy: Gregor, nie musisz płacić?
W Polsce pewnie taksówkarz kazałby mi zapłacić więcej niż trzeba, ale tutaj każdego traktuje się jednakowo. Nie ma znaczenia, czy jest się piłkarzem, czy nie. Bycie zawodnikiem w Anglii to sama przyjemność.

Doczekał się pan już portretu na klubowych flagach?
Na to jeszcze muszę poczekać wiele lat. Na razie gram tu dopiero od kilku miesięcy. Historię tworzy nasz kapitan Całus Ludekvam, który zagrał prawie 400 spotkań w barwach Southampton, czy Matthiew Le Tissier, który zdobywał mnóstwo bramek. Ja jestem bardzo, bardzo daleko na tej liście.

Czy Rasiak znajdzie się kiedyś w galerii sław Southampton?
Ojej, to jest taka daleka droga, jak stąd pieszo do Polski. Najpierw trzeba zacząć grać w Premiership - wejść na the highest level, jak to mówią Anglicy. Na pewno będę jednym z nasławniejszych piłkarzy Derby, bo przyszedłem tam za darmo, a po kilku miesiącach klub zarobił na mnie dwa miliony funtów. Teraz nie śpieszno mi do przeprowadzek, bo mam kontrakt do 2010 roku, choć w piłce niczego wykluczyć nie można.

Spodziewał się pan, że po tej nieudanej przygodzie z Tottenhamem będzie miał jeden z najbardziej udanych sezonów w karierze?
W Tottenhamie mogłem zostać, ale nie grałbym za wiele, a nie o to chodzi w piłce. Nikt mnie tam nie skreślił. Gdy wyjeżdżałem do Southampton podpisać kontrakt, menedżer Tottenhamu Martin Jol powiedział, że bardzo chce, abym został. Wiedziałem jednak, że Mido wraca z turnieju o Puchar Afryki i grałbym nie za dużo. Mieściłem się w osiemnastce, ale zawsze dwóch piłkarzy szło na trybuny, bo w Anglii były takie przepisy. Byłem jednym z nich, więc nie sprawiało mi to radości.

Przechodził pan do Premiership, gdy na topie byli Frankowski i Żurawski i to do klubu, o którym oni mogli sobie tylko pomarzyć. Jak pan się wtedy czuł?

Byłem zachwycony. Wiele klubów chciało mnie pozyskać, aż zgłosił się Tottenham i Derby nie miało wyjścia - musiało mnie sprzedać. Nie żałuję tej decyzji, zyskałem dzięki niej pod wieloma względami. Myślę, że moja rodzina, a już szczególnie moja żona, chciałaby, abym wciąż był zawodnikiem tego klubu, nawet gdybym miał grać rzadko. Do Southampton wcale odchodzić nie musiałem, miałem wiele innych ofert, nie tylko z Anglii, ale i z Włoch. Tam ludzie mnie cenią.

Niektórzy mówią, że na grę w Hiszpanii, czy we Włoszech jest pan za słaby.
Niech sobie tak mówią, co mogę innego powiedzieć.

Nie żałuje pan, że nie udał się transfer do Sieny?
Nie, choć czułem się tam bardzo dobrze. Nie zostałem zgłoszony do rozgrywek, bo wciąż obowiązywały stare przepisy o limitach obcokrajowców, mimo że już byliśmy w Unii Europejskiej. Poza tym Siena miała swoje problemy, zwłaszcza te związane z nielegalnymi zakładami bukmacherskimi, więc raczej mój problem nie był dla nich wtedy najważniejszy. Ale swoje tam zrobiłem. W sześciu meczach sparingowych zdobyłem trzy bramki.

Ciągnie pana do Londynu?
Na pewno nie, aby się pobawić. Na zakupy, albo coś pozwiedzać -- owszem. Lubię miejsca, które mają swoją historię. Lubię muzeum historii narodowej, British Art Gallery, czy sam widok z oka Londynu. Tym się napawam, a nie pubami i dyskotekami.

Piłka to nie wszystko?
Dokładnie. Piłkarz nie musi być ignorantem. Mam fundusze inwestycyjne, inwestuję w akcje i nieruchomości. Racjonalnie i bez ryzyka. Gdybym nie został piłkarzem, skończyłbym ekonomię.

Ile wart jest Grzegorz Rasiak?
Ostatnio kupiono mnie za dwa miliony, ale strzeliłem tyle goli, że jestem wart jeszcze więcej.

Beenhakker pana ceni?
Rozmawiałem z nim po meczu z Portugalią, w którym wywiązałem się ze swojego zadania dobrze, więc myślę, że trener nie ma nic przeciwko mnie.

A pan ceni Beenhakkera?
Przecież to były trener Realu Madryt. Poza tym trzeba cenić go za to, jak ogromny postęp zrobiła drużyna narodowa w ostatnich miesiącach. Choć nie należy zapominać, że za trenera Janasa też zdobywaliśmy wiele punktów w eliminacjach, przegraliśmy tylko z Anglią. Ja szanuję każdego trenera, nieważne czy nazywa sie Kaczmarek, Beenhakker, czy Burnley.

Jak to jest, że nagle reprezentacja zaczęła grać na europejskim poziomie?
U trenera Janasa z Włochami i z Francją też graliśmy na poziomie europejskim, więc może po prostu mamy dobrych piłkarzy, muszą tylko grać na sto procent możliwości.

Lubi pan tego Janasa.
Janas ma swoją wizję futbolu, pokazał to prowadząc reprezentację w mundialu i Legię w Lidze Mistrzów. Cenię go. Stawiał na mnie, ale nie jest tak, że nie zasłużyłem na cokolwiek, bo trener widział mnie na wielu treningach, na wielu meczach, i wiedział dlaczego mnie powołuje. Nie ulegał niczyim wpływom. Choć na pewno nie pogodzę się z tym, że zagrałem tylko sześć minut na mistrzostwach.

Za grę w reprezentacji też kiedyś pana krytykowano.
Mówiono, że to, że tamto, a ja w kadrze strzeliłem osiem goli i mniej więcej tyle samo wypracowałem, więc ta krytyka jest bezpodstawna.

Wzoruje pan się na kimś?
Moimi idolami byli kiedyś Van Basten i Stoiczkow. Pewnie nigdy ich poziomu nie osiągnę, ale zawsze warto próbować. Przez samo próbowanie można stać się lepszym. Oby do przodu.

Czy da się w ogóle zatrzymać Grzegorza Rasiaka?
Tak, żona mnie zawsze zatrzyma. Jeśli powie, że mam nie iść do tego, a nie innego klubu, to nie pójdę.
























































































Reklama