Ostatnią prawdziwą gwiazdą wagi ciężkiej z USA był Mike Tyson. Żaden z jego następców nie jest wybitnym pięściarzem. Żaden z nich nie ma szans na to, by nim zostać. Lamon Brewster nie wyszedł ostatnio do 7. rundy pojedynku z Władymirem Kliczko, mimo że wcześniej ani razu nie leżał na deskach. A przed pojedynkiem zapowiadał, że Ukrainiec będzie musiał go zabić, by wygrać.

Reklama

Co się dzieje z amerykańskimi bokserami? Przecież to w Stanach Zjednoczonych brutalne walki przemieniono w biznes przynoszący setki milionów dolarów. Skonsternowany jest nawet Don King, który współpracował m.in z Tysonem i Evanderem Holyfieldem. "Sam chciałbym wiedzieć, gdzie jest kolejny wielki mistrz z mojego kraju" - mówi najbardziej znany promotor świata. "Obiecuję, że jeżeli ktoś taki istnieje i gra teraz w koszykówkę, to go znajdę i każę mu walczyć" - twierdzi King.

King może mieć z tym problem, bo następców Tysona nie ma. Amerykanie nie chcą trenować boksu. Dlaczego? To jeden z najcięższych sportów. I najbardziej niebezpiecznych, zwłaszcza w wadze ciężkiej. Tu nie można poprosić trenera o zmianę i odpocząć na ławce rezerwowych. Trzeba stoczyć 12 morderczych rund, po których człowiek nie ma sił ruszyć ręką. Chris Byrd po walce z Andrzejem Gołotą leżał półżywy w szatni przez kilkadziesiąt minut. Przerażony był cały jego team.

Coraz mniej zawodników ma ochotę na taki wysiłek. Godzili się na to, kiedy boks był najprostszym sposobem na wyrwanie się z biedy i zarobienie fortuny. Dzisiaj nie jest, przynajmniej w Stanach. Europa Wschodnia jest jak Ameryka 25 lat temu. Rosjanie, Ukraińcy czy Kazachowie zdają sobie sprawę, że dzięki boksowi mogą ustawić się do końca życia. Kiedyś Irlandczycy czy Włosi przyjeżdżali do Stanów i od razu zaczynali boksować. Teraz wiedzą, że pieniądze można zarobić w inny sposób. Łatwiejszy, nie ryzykując zdrowiem, a nawet życiem. Nie wylewając potu w zatęchłych gymach. Amerykanie myślą tak samo.

Młodzi Amerykanie marzą o tym, by zostać koszykarzami, futbolistami lub bejsbolistami. "Jeszcze kilka lat temu w innych sportach zawodnicy nie mieli tak ogromnych kontraktów. Teraz w NBA czy NFL dorabiają się błyskawicznie, w sposób nieporównywalnie łatwiejszy, niż w boksie. A Europejczycy nadal chcą trenować boks" - mówi DZIENNIKOWI Mike Hirsley, dziennikarz "Chicago Tribune".

Uczelnie w Stanach chętnie oferują stypendia koszykarzom, futbolistom, nawet wioślarzom. Bokserom bardzo rzadko. Talent i warunki fizyczne już nie wystarczają, by zostać mistrzem. Młody zawodnik porównujący koszykarza i boksera, woli zostać tym pierwszym. "Widziałem wielu koszykarzy i futbolistów, którzy mogliby zostać świetnymi bokserami" - twierdzi menedżer Stan Hoffman, który reprezentował byłego mistrza świata federacji WBC Hasima Rahmana. "Znam 14-latków, którzy rzucali trening bokserski tylko po to, by grać w kosza. Jeżeli chcemy ich zatrzymać, musimy zaoferować im coś w zamian. Bokserzy zrobili się leniwi. Chcą być traktowani jak rozpieszczone dzieciaki, nie jak mężczyźni" - dodaje.

Potwierdza to Dan Goossen, przed laty promotor Tysona. "Prawda jest brutalna: doszło do tego, że reszta świata zaczęła dominować w tym sporcie. My straciliśmy zapał, motywację. Amerykanie nie chcą trenować boksu" - opowiada. Ale to nie wszystko. Coraz wyraźniej widać, że amerykańscy pięściarze, w porównaniu z kolegami z Europy, są niedouczeni. Struktury amatorskiego boksu w USA kuleją. "Nasze dzieciaki nie znają podstaw boksu, nie nauczyły się abecadła" - napisano w jednym z pięściarskich portali internetowych. "Uczymy ich grać w kosza i w hokeja, ale nie boksować" - głosi opinia.

Reklama

Ostatnim amerykańskim mistrzem olimpijskim w wadze superciężkiej był Tyrell Biggs. Złoto zdobył w 1984 roku, czyli w zamierzchłych czasach. Kariery zawodowej nie zrobił, bo wybrał narkotyki. Szanse na to miał Riddick Bowe, ale w 1988 roku przegrał w finale z Lennoxem Lewisem. Bowe zrobił karierę na zawodowym ringu, ale boks wybił mu z głowy Andrzej Gołota - pisze DZIENNIK.

Al Mitchell, były trener kadry olimpijskiej USA, nie zostawia suchej nitki na systemie amatorskiego boksu i swoich przełożonych. "Jeżeli zapłacimy młodym zawodnikom, to zostaną w boksie. Jeżeli nie, odejdą do koszykówki. To proste. Dlatego w Ameryce często bokser przechodzi na zawodowstwo jako 17-, 18-latek. Nie ma umiejętności i doświadczenia, ale chce zarabiać pieniądze. Nikt nie zwraca uwagi na to, że amatorski boks jest jak szkoła średnia. To tam młodzi ludzie uczą się i zbierają doświadczenie. Europejczycy uważają złoty medal olimpijski za bardzo prestiżowy. A my? Często nie wysyłamy naszych amatorów na turnieje zagraniczne. Jeżeli nie będziemy im płacić, dopóki nie skończą 22, a nawet 24 lat, i czegoś się nie nauczą, nie doczekamy się wielkiego mistrza" - twierdzi Mitchell.

O kasie w boksie mówi DZIENNIKOWI Brewster, były mistrz świata federacji WBO: "Moi rodacy pewnie się obrażą, ale według mnie wielu z nich to lenie, którzy walczą tylko dla pieniędzy. Nie mają boksu w swoich serach, nie są wojownikami. Widzą w nim tylko kasę. W ten sposób do niczego się nie dojdzie. Można być co najwyżej dobrym, ale nigdy nie zostanie się najlepszym" - opowiada bokser.

Były wielki mistrz Joe Frazier za obecną sytuację w wadze ciężkiej wini też amerykańskich trenerów. "Niektórzy z ich nigdy nie mieli na pięściach rękawic bokserskich" - wyśmiewa Frazier. "A za moich czasów trener wiedział o tym sporcie wszystko. To było dla niego całe życie" - mówi już na poważnie.

Zgadza się z nim Al Certo, który trenował wielu bokserów, w tym Gołotę (podczas pojedynku z Tysonem). "Nie mamy dobrych trenerów. Ci, co są, nie wiedzą, jak szkolić młodych ludzi. Weźmy Buddy'ego McGirta (trenuje teraz Gołotę - red.). Z iloma bokserami pracuje? Jest ich tylu, że ciągle jeździ z nimi na jakieś walki. Każdy myśli, że Buddy dokona cudu. A w takim tempie to on wyćwiczy zawodnikowi co najwyżej kondycję. Niczego ich nie nauczy. Oni są już ukształtowani, często zepsuci przez kasę. Szkolenie mistrza zajmuje lata, nie miesiące" - zapewnia DZIENNIK Certo.

Don King nie zamierza się poddać. Podobno zatrudnia ludzi, którzy jeżdżą po gymach w całych Stanach i wyszukują mu talenty. Jak skauci w koszykówce. Nie jest to łatwe, bo w Ameryce boks traci coraz bardziej. W samym Las Vegas zamieniono w ostatnich sześciu latach 10 gymów w miejsca do walki w coraz popularniejsze mixed martial arts.

Rację ma Amerykanin Tim Witherspoon, którego Gołota pokonał w 1998 roku w Polsce. "Boks potrzebuje idola, kogoś, kogo wszyscy zawodnicy będą chcieli naśladować. Ja chciałem być Muhammadem Alim. A kim chcą być dzisiaj młodzi zawodnicy?" - pyta.