61-letni mieszkaniec Trójmiasta 14 grudnia ubiegłego roku podjął próbę pobicia rekordu, który wynosi 122 dni 14 godzin 3 minuty 49 sekund i należy do Jean-Luca van den Heede. Francuz jednokadłubowym jachtem "Adrien" pokonał trudniejszą trasę (kurs z Europy najpierw na Horn), od listopada 2003 do marca 2004 roku. Takiego wyczynu dokonało tylko sześciu żeglarzy.
Na początku stycznia, będąc w odległości ok. 300 mil morskich od przylądka Horn, Paszke musiał przerwać rejs z powodu uszkodzenia lewego pływaka i zawinąć do argentyńskiego portu Rio Gallegos. W dziwnych okolicznościach 90-stopowy katamaran został zarekwirowany.
"Od początku uważałem, że roszczenie było bezpodstawne. Przez wiele godzin walczyłem o ocalenie Gemini 3, gdy trzy komory lewego pływaka nabrały wody. Awarię opanowałem we własnym zakresie, uiszczone zostały wszelkie opłaty. Długa batalia prawna zakończyła się pomyślnie. W połowie czerwca sąd trzeciej instancji potwierdził, że zatrzymanie jachtu było bezprawne - przypomniał w rozmowie z PAP Paszke.
Jak zaznaczył, z chwilą powrotu "Gemini 3" do macierzystego portu, rozpoczął działania zmierzające do ponowienia próby bicia rekordu. Gdy w środę dowiedział się o tym, że jego "sąsiad", gdańszczanin Zbigniew Gutkowski z powodu problemów z elektroniką na jachcie "Energa" musiał zrezygnować w pobliżu Wysp Kanaryjskich z wokółziemskiego wyścigu Vendee Globe, powiedział:
Współczuję Gutkowi, ale bez sprawnego autopilota nie da się żeglować. Owszem, można sterować jachtem ręcznie, tylko jak długo. Uważam, że Zbyszek miał za mało czasu, by dokładnie sprawdzić urządzenie. Ja mam tej samej, brytyjskiej firmy B&G. Prawie wszyscy żeglarze podejmujący podobne wyzwania korzystają z tych autopilotów, które wymagają jednak odpowiedniego przygotowani".
Paszke ma nadzieję, że tym razem będzie miał więcej szczęścia i spotka się "gdzieś na oceanie" z uczestnikami Vendee Globe, którzy 10 listopada wystartowali z francuskiego Les Sables d'Olonne i płyną w przeciwną stronę globu. Przylądek Horn będą mijali pod koniec regat.