Tego się nie spodziewaliśmy - Mariusz Czerkawski jako aktor w serialu "Twarzą w twarz" kolegą z planu Pawła Małaszyńskiego...
Sam się nie spodziewałem. Wprawdzie sportowcy czasami grają w filmach, ale głównie samych siebie. Przecież i ja debiutowałem grając hokeistę Mariusza Czerkawskiego w serialu "Święta wojna". A w ilu scenariuszach może się znaleźć miejsce dla hokeisty? Niewielu. Teraz mam za sobą nowe doświadczenie i ciekawą przygodę. A co mnie skusiło? Fajnie jest zobaczyć taką produkcję od środka, poznać interesujących ludzi, być częścią świetnej obsady. A przy tym wszystkim wymagano ode mnie tylko pojawienia się na kilku dniach zdjęciowych.

Z pistoletem panu do twarzy.
Ale trupa też nieźle zagrałem, co? Generalnie nie jest to wielka rola. Widać mnie na rodzinnym grillu czy jak wchodzimy do dziupli "Ważki". Tej, z której już żywy nie wychodzę. Powiem panu, że nie jestem fanem seriali, ale ten jest pierwszym, którego nie opuszczam. I trochę żałuję, że znam scenariusz do samego końca...

Pan jest jeszcze sportowcem czy już jednak gwiazdą show-biznesu?
Sportowcem, od tego się wszystko zaczęło. Inne rzeczy przychodzą przy okazji.

Ale na czym polega pański fenomen? Jest pan bardzo znany, chociaż z kijem i krążkiem prawie nikt pana nie widział. A nawet jeśli - to miał pan kask na głowie...
Rzeczywiście, tak się złożyło, że hokej nie jest specjalnie popularny, a w dodatku ja prawie całą karierę spędziłem za granicą. Ale chyba w każdej dyscyplinie sportu jest ktoś bardzo popularny?

Tak, ale zazwyczaj ze względu na wyniki sportowe - od nich się wszystko zaczyna. Małysza ogląda w telewizji po 10 milionów ludzi, pańskie mecze -- nikt. Dlatego interesuje mnie, jak to się stało, że jest pan tym słynnym Czerkawskim?

Hmm... Czy takim słynnym, nie wiem. Wciąż mogę przejść się po Warszawie i nikt mnie nie zaczepi. Twarz mam mniej rozpoznawalną niż nazwisko. A przechodząc do sedna - kręcę się po świecie, chodzę na turnieje tenisowe, gdzie mam paru przyjaciół. Zaproszono mnie do jednego programu, drugiego... Tam się okazało, że chłop wypada w miarę w porządku, ma coś do powiedzenia, nie zacina się, nie duka. A że generalnie wszystkie te produkcje robią ci sami ludzie - zmienia się tylko scenografia, nazwa, czasem formuła - to dzwonią do mnie raz na jakiś czas. Jak już się wpadnie w ten krąg osób trochę bardziej znanych, to już się z niego nie wypada. Proszę zwrócić uwagę, że w Tańcu z gwiazdami, u Kuby Wojewódzkiego czy Szymona Majewskiego generalnie widać te same osoby.

Pan szybko otarł się o ten światek - biorąc ślub z Izabellą Scorupko.
Wtedy po raz pierwszy znalazłem się w innych mediach niż sportowe. Teraz ze względu na małżeństwo z miss Polonia z 1999 roku trafiłem do jeszcze innego targetu, mówiąc marketingowo. Kiedyś wystąpiłem też na zakończenie Big Brothera...

Co dalej - skoro pańska była żona grała dziewczynę Jamesa Bonda, to może pan chce zagrać samego agenta 007? Albo chociaż będzie pan nowym Małaszyńskim?
Najlepsze w tym wszystkim jest to, że w ogóle nie mam ciśnienia w tym kierunku. Traktuje to tylko i wyłącznie jako zabawę i przygodę.

A mnie się wydawało, że pan ma - jak mówi się w branży - parcie na szkło. I to ogromne.

Cztery razy odmawiałem udziału w Tańcu z gwiazdami, o innych programach nie wspominam. Teraz w telewizji publicznej gwiazdy będą jeździć na lodzie. Jak pan sądzi, do kogo organizatorzy zwrócili się na samym początku? Oczywiście, że o mnie pamiętali. Gdybym naprawdę chciał, to ciężko byłoby panu znaleźć kanał w telewizji, żeby nie widzieć mojej twarzy.

Karierę sportową powoli pan kończy. Co dalej?
Na pewno bardziej się skupię na biznesie niż show-biznesie. Będę chciał też bardziej zaangażować się w sprawy hokeja... Ale wie pan, ja generalnie lubię iść przez życie łatwo i na wesoło. Podejmuję się krótkich wyzwań, nie chcę wpaść w stagnację.

Ale przy tym jest pan współwłaścicielem największej w Polsce sieci fitness clubów?
Na szczęście mam tak kompetentnych wspólników, że przejęli ciężar działania. W zasadzie nie muszę się specjalnie angażować w ten interes. Zresztą, jak na razie ciągle gram w hokeja i dziewięć miesięcy w roku spędzam poza Polską. Czasami tylko wpadnę na kilka dni - jak ostatnio na wesele. Choć dzwoniono do mnie, że znów muszę na chwilę przylecieć, żeby dograć synchronizację głosu do kilku scen w Twarzą w twarz. Inaczej mnie wytną!

Niech pan na koniec powie, kto pana zastrzelił, bo przecież nie Ważka?
Haha! Nie mogę, bo wylądowałbym w sądzie.




























Reklama