Zna pan Gołotę prawie 15 lat. Jak Polak zmienił się przez ten czas?
Ma coraz więcej siwych włosów. I tak nie powinien narzekać, bo ja włosów mam coraz mniej, nawet tych siwych.

A jego podejście do życia i sportu?
Znamy się z Andrew jak łyse konie. Obserwuję go i widzę, że teraz to wyluzowany facet. To już nie jest ten spięty, zamknięty w sobie chłopak. Jest bardziej cywilizowany, rodzinny, otwarty. Może zmienił się dlatego, że zbliża się do czterdziestki?

Jak wiek wpływa na jego formę? Co z jego umiejętnościami bokserskimi?
Do wszystkiego przykłada się bardziej niż przed laty. Może Andrew wie, że czas ucieka, że teraz wszystko, co robi, musi robić optymalnie. Przed walką z McBride'em jego forma jest bardzo ok. Przecież Andrew dopiero co walczył w Polsce. Po tamtym pojedynku był w dobrej dyspozycji, od razu, płynnie, mógł przejść do kolejnych cięższych przygotowań.

Znowu będzie walczył w Madison Square Garden. Kiedy pan był w jego narożniku, zremisował tam z Chrisem Byrdem i przegrał z Johnem Ruizem.
Tuż po walce z Byrdem, jeszcze przed werdyktem, byłem pewien, że wygraliśmy, że mamy ten cholerny pas. Niestety, sędziowie widzieli to inaczej. Wygramy z McBride'em, a potem Andrew dostanie jeszcze jedną szansę walki o mistrzostwo świata. Bardzo na to liczę.

Prawdopodobnie ją dostanie, obiecuje mu to Don King. Uważa pan, że tym razem Gołota wreszcie by wygrał? Za piątym podejściem?

Ta piąta walka byłaby chyba rekordem świata. I niech będzie. Ja chcę, by Andrew dostał szansę. To od dawna jest moja marzenie: zobaczyć go z pasem mistrza świata. W jakiś sposób, nie wiem jaki, do tej pory nie spełnił tego marzenia. Tyle razy próbował, był blisko i nigdy się nie udało.

Naprawdę nie wie pan, dlaczego?
Do końca nie. Ale wiem, że Andrew jest sam dla siebie największym wrogiem, najgroźniejszym rywalem.

Jak pan skomentuje fakt, że niedawny trener Gołoty Buddy McGirt pracuje teraz z waszym najbliższym rywalem, Kevinem McBride'em?
Staram się go zrozumieć. Dostał propozycję, której nie mógł odrzucić. Nie mógł powiedzieć nie. McBride zaczął z nim trenować chyba dopiero trzy czy cztery tygodnie temu, zgodził się na taki układ. Znaczenie mają też pieniądze. Trenowanie to zawód jak każdy inny. Każdy musi zarabiać na życie. Takie sytuacje się zdarzają nie tylko w boksie.

Kto jest lepszym bokserem: Gołota czy McBride?
Umiejętności tych dwóch bokserów są nieporównywalne. Gołota jest bezsprzecznie lepszy. Ale... W wadze ciężkiej wszystko może się zdarzyć. To są potężni mężczyźni, bardzo silni. Chwila nieuwagi i po walce, o czym Andrew doskonale wie.

Co pan wie o najbliższym rywalu Gołoty? Jak go pokonać?
McBride jest siłaczem. To bokser zdeterminowany, by wreszcie coś osiągnąć. Na pewno nie jest szybki, nie ma dobrej pracy nóg i balansu ciała. Andrew musi być szybki, zakołować nim.

McBride chwali się, że w 2005 roku pokonał Mike'a Tysona.

Kiedy Tyson walczył z McBride'em, był zniechęcony. Mimo to doceniam ten sukces, takie zwycięstwoo zawsze robi wrażenie.

Mówi pan, że jest przyjacielem Gołoty, że jesteście właściwie rodziną. Co pan czuje, kiedy Gołota zbiera cięgi w ringu?
To jest straszne. Straszne. Kiedy rywal robi Gołocie krzywdę, czuję fizyczny ból. Jakby mnie ktoś bił, nie jego. Zawsze czuję to samo co mój zawodnik. Przecież ja walczę razem z nimi.

Przez kilka dni wydawało się, że Gołota dostanie szansę walki z Samuelem Peterem o tymczasowy pas WBC. Jak to wpłynęło na wasze przygotowania do walki z McBride'em?
W ogóle nie wpłynęło. Ta sprawa wyjaśniła się dosyć szybko. Planowaliśmy zatrudnić nowych sparingpartnerów, ale w końcu nic nie zmieniliśmy. Szybko wróciliśmy do ustalonego planu. A ten plan to pokonanie Kevina McBride'a.































Reklama