Czy to prawda, że ze słynnej bokserki stała się pani słynną pokerzystką?
Może jeszcze nie. Ale paru znanych graczy, których wykosiłam w Cardiff, zapamięta sobie nazwisko Rylik. Zdarzało się, że bili mi brawo.

Skąd wzięła się pani przy pokerowym stole?
Przypadkowo. Robiłam dla "Dzień Dobry TVN" materiał o telewizyjnym turnieju dla kobiet w Londynie. Było tam sporo znanych twarzy, aktorki z Hollywood. Jedną z nich, Jennifer Tilly, która była nominowana do Oscara za rolę w "Strzałach na Broadwayu" Woody'ego Allena, poker wciągnął tak bardzo, że przerwała na rok karierę aktorską. Od organizatora turnieju dostałam propozycję, żeby wystartować w podobnej imprezie jako gwiazda z Polski.

Grała pani wcześniej w pokera?

Jak każdy sportowiec, który bywał na zgrupowaniach kadry narodowej. Po prostu czymś trzeba było się zająć wieczorami. Ale o profesjonalnym pokerze texas hold'em nie miałam pojęcia. Wysłano mnie więc na szkolenie do Las Vegas. Trenowałam pod okiem Mke'a Sextona, jednego z najlepszych pokerzystów świata, który zarobił przy stole kilka milionów dolarów. Okazał się super gościem.

Na czym polega odmiana texas hold'em?
Graliśmy w teksas hold'em no limit, czyli bez ograniczeń w obstawianiu, można grać o wszystko, co się ma. Było 49 zawodników, 7 stołów po 7 osób. Każda z nich wchodziła do gry ze stałą pulą 5 tys. dol. Kiedy tracisz wszystko, opadasz. Z dwójki najlepszych graczy z każdego stołu pierwszy awansuje do finału, drugi do półfinału. Na początek rozdaje się po dwie karty i wtedy się zaczyna. Licytujesz, oceniasz prawdopodobieństwo własnej wygranej, ale też obserwujesz rywala. Wyczuwasz, co ma w ręku i jaką stosuję taktykę. Psychologia, trochę matematyki, ślepy los i adrenalina.

Nie miała pani tremy, grając z wielkimi sławami?
W wywiadach pytano mnie, czy nie mam stracha przed spotkaniem ze słynnym Devilfishem. A ja myślałam sobie, kto to taki? Gdybym miała sparing z De la Hoyą, wiedziałabym, czego się bać. Ale te pokerowe przydomki nic mi nie mówiły.

Pisano, że znokautowała pani Dave'a Devilfisha Ulliotta.
To zabawna historia. Przed turniejem przedstawiał mi się gość cały obwieszony brylantami - Jestem Devilfish, najlepszy pokerzysta świata. Opowiadał, że on też trenował boks itd. Kiedy zaczęłam grać ostrożnie, podpuszczał mnie, dogryzał - To nie wygląda na szkołę Mike'a, on na pewno by tak nie zrobił. I tak się złożyło, że właśnie jego wykasowałam prawie na samym początku. Oboje mieliśmy po dwie karty i poszliśmy all in, czyli na całość. On miał dwa asy, czyli najlepsze, co można mieć. Ja - asa i ósemkę. Kiedy rozłożyli resztę kart, ja miałam prawie straighta. Komentator ogłosił - Panią Agnieszkę ratuje tylko siódemka. I właśnie tę siódemkę dostałam. Devilfish nie mógł uwierzyć. Wstał od stołu i na do widzenia bez słowa podał mi sflaczałą rączkę. Był wściekły. A ja nie mogłam przestać się śmiać, chociaż w takim momencie należało raczej zachować powagę. W końcu gracz, który miał wygrać cały turniej, został wyeliminowany przez debiutantkę.

Może po prostu miała pani szczęście?
Ale też zaskoczyłam wszystkich agresywną grą. Ostro podbijałam stawkę. Właśnie Devilfish uważa, że kobiety słabo grają w pokera, bo są zbyt zachowawcze. A ja załatwiłam go dokładane odwrotnie.

Pierwszy zawodowy turnieju i od razu półfinał, a mogło być jeszcze lepiej.
Bardzo niewiele zabrakło mi do awansu do finału. Dwa razy - i w pierwszej rozgrywce, i w półfinale - byłam liderką chipów, czyli miałam najwięcej pieniędzy na stole. Zabrakło mi doświadczenia, chyba muszę jeszcze jechać do Mike'a po nauki. Nie wiedziałam, jak wykorzystać taką komfortową sytuację. Trzeba było wstrzymać się z ryzykiem, poczekać na dobrą kartę. Po prostu ciągle bawiłam się tą grą. Więcej myślałam o lunchu niż o finale. Do tego w półfinale miałam bardzo słabe karty. Taki pech.

Planuje już pani następny turniej?

Wygląda na to, że mnie wciągnęło. Od razu po turnieju w drodze na wakacje siadłam do komputera i zaczęłam próbować innych strategii. Sukces w Cardiff dodał mi skrzydeł. W końcu po raz pierwszy grałam z prawdziwymi rywalami. Myślałam, żeby nie odpaść pierwsza. Na początku nie pamiętałam dokładnie kolejności układów - straghit, full itd. Dopiero po turnieju mogłam ze spokojnym sumieniem wyrzucić ściągawkę. Mam gdzieś w głowie, że warto pociągnąć to dalej. Być może już w styczniu znów siądę do stołu. I być może to poker będzie moim przyszłym zawodem. W końcu można w to grać do końca życia. Ale nie mówę hop. Po pierwszej walce bokserskiej też nie twierdziłam, że będę mistrzynią świata.

A kiedy następna walka?

Stęskniłam się za boksem. Teraz odbudowuję formę po operacji kolana. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, wiosną albo na początku lata wrócę na ring. Poker ma swoje zalety - nawet jak przegrasz, wracasz do domu bez siniaka pod okiem. Ale boksu mi nie zastąpi. Jest zdecydowanie zbyt statyczny.

























Reklama