"Czas na nowe wyzwania" - mówi Wieszczycki. I zaczął działać: w niedzielę zrezygnował z udziału w programach stacji Canal Plus, w której pełnił rolę eksperta. By nie być posądzanym o stronniczność, już wcześniej poprosił, by nie przydzielać mu do komentowania meczów ŁKS. Teraz ma zostać prezesem łódzkiego klubu (poprzedni, Antoni Panek, przed tygodniem nagle zrezygnował, zostawiając udziałowców spółki w trudnej sytuacji), więc postanowił w ogóle przestać bywać w studio. To strata dla kibiców w kraju, bo mówił zawsze ciekawie. Zysk dla fanów ŁKS, bo pojawienie się takiej postaci może pozwolić wyjść klubowi z kryzysu.

Reklama

"Wieszczycki na pewno nie będzie figurantem. Będzie chciał decydować o tym, co się dzieje. Musiał też sobie wszystko dokładnie przemyśleć, na pewno ma jakiś plan" - mówi jedna z osób blisko związanych z ŁKS, znających Wieszczyckiego z boiska.

Ma rację. Po odejściu z Groclinu w 2004 roku były pomocnik tego klubu postanowił zachować długie milczenie. Nie odpowiadał nawet na propozycje z telewizji. Ofertę Canal Plus przyjął dopiero po długich namowach. W tym czasie grał z powodzeniem na giełdzie (do inwestowania zachęcił wielu piłkarzy, którzy dzięki niemu zarobili setki tysięcy złotych), jeździł na ryby i otworzył własny klub.

"Nareszcie miałem czas na to, co lubię najbardziej" - wyjaśnia nam z uśmiechem. Teraz postanowił zrezygnować z części wolnego czasu. "ŁKS potrzebuje pomocy. Może coś wymyślimy" - mówi, ale unika konkretów. "Na to jest zbyt wcześnie" - stwierdza, przyznając, że namawia do transferu do ŁKS Sebastiana Milę. Byłego kolegę z Grodziska widziałby na swojej dawnej pozycji w klubie, w którym rozegrał 279 ligowych meczów. Nazwisko Wieszczyckiego może być też ważnym argumentem dla innych zawodników i dla sponsorów.

Reklama

Gol za 4 miliony

"Wyrobił sobie markę w polskim światku piłkarskim, sprawdził się jako biznesmen, lubią go media i kibice. No i na piłce zna się jak mało kto" - tłumaczy jeden z działaczy ŁKS. Na razie jednak w klubie wolą nie wypowiadać się o roli Wieszczyckiego. Wiele zależy bowiem od tego, kto (i czy w ogóle) przejmie zimą klub. Holenderska grupa inwestycyjna, za którą stoi najprawdopodobniej Tomasz Morawski, właściciel sieci restauracji „Sphinx”, oferuje obecnemu właścicielowi Danielowi Goszczyńskiemu 4 miliony złotych. Warunkiem oferty miało być zwycięstwo w Bytomiu. Być może więc gol zaczynającego przy al. Unii karierę Madeja wart był właśnie tyle. Po raz kolejny okazuje się, że największym bogactwem ŁKS są właśnie wychowankowie.

Wszystko powyższe nie oznacza jednak, że kryzys w Łodzi się skończył. Morawski to postać bardzo tajemnicza. Nie udziela wywiadów, rzadko pokazuje się publicznie, z ŁKS negocjuje podobno za pośrednictwem Leszka Jezierskiego juniora, syna byłego trenera ŁKS. Podobno kiedyś zazdrościł Andrzejowi Pawelcowi wielkiego Widzewa. Pewników jednak brak.

Reklama

Sam Wieszczycki, nawet jeśli sprawdzi się się w roli prezesa lub dyrektora sportowego (przykłady innych byłych piłkarzy jak choćby Piotra Burlikowskiego, Dariusza Gęsiora, Radosława Michalskiego, Krzysztofa Hetmańskiego są zachęcające), ŁKS nie uratuje. Sam pieniędzy nie wyłoży. Daniel Goszczyński zaciska pasa, a w sprawie sprzedaży jeszcze nie podjął decyzji, licząc na przyszłe zyski z praw telewizyjnych. Najpierw jednak musi utrzymać zespół w lidze. A na wzmocnienia brak funduszy. Tak zamyka się koło.

"W jakiej roli Wieszczycki nam pomoże? Nawet jako środkowy pomocnik. Też się nada, będzie lepszy niż obecni" - żartują już kibice. "Musiałbym być 10 kilo młodszy" - śmieje się Wieszczycki. I poważnieje: "Występ, w którym strzeliłbym setną bramkę w ekstraklasie, był możliwy kiedyś w Groclinie. ŁKS do końca będzie walczył o życie. Nie czas na żarty. Stulecie tego klubu jest dla mnie bez porównania ważniejsze niż moja setna bramka".