Każdy Polak, który trafił do ligi rosyjskiej, zachwalał swoje miejsce pracy. Rosja? Wspaniała i potężna. Moskwa? Piękna i bogata. A ludzie szczęśliwi i otwarci. Nic tylko grać i liczyć pieniądze. Z czasem jednak było coraz brzydziej i coraz smutniej. Wojciech Kowalewski jeszcze rok temu nie wyobrażał sobie życia poza Moskwą. Wczoraj kiedy do niego zadzwoniliśmy i zapytaliśmy o Rosję, wyraźnie zmarkotniał: "Musimy o tym rozmawiać?"
Kowalewski ma dosyć ligi rosyjskiej. Gra tylko wtedy, gdy dwaj inni bramkarze Spartaka są kontuzjowani. "Trener Stanisław Czerczesow wziął mnie na rozmowę i powiedział, że nie po to wydawali miliony na Stipę Pletikosę, aby grzał ławę. No to grzeję ja" - mówi Kowalewski. "Tak więc tu nie chodzi o to, że jest za zimno, bo ja jestem z Suwałk, a tam też bywa i minus dwadzieścia stopni. Z językiem też nie ma problemów, bo rosyjski jest podobny do polskiego. Po prostu czasami ocena twojej przydatności jest niezbyt obiektywna".
"Czasami powiesz dwa słowa za dużo, a Polacy są w tym dobrzy. Wojtek gdyby siedział cicho, to pewnie dziś grałby w pierwszym składzie" - uważa menedżer Grzegorz Bednarz.
Niesubordynowany był też pomocnik FK Moskwa Damian Gorawski. "Z żadnym trenerem nie miałem tak złego kontaktu jak z Leonidem Słuckim" - powiedział o byłym szkoleniowcu FK. "Wiadomo, że w piłce jest jeden język i wszyscy mogą się w nim dogadać, ale jest jeszcze inny język, ten obowiązujący kulturalnych ludzi poza boiskiem. Słucki go nie zna, a po rosyjsku mówię tak dobrze, jak po polsku".
Nie wszystko oczywiście przez niewyparzony język. Gorawski, gdyby czarował na boisku jak gwiazdorzy CSKA Moskwa Jo, albo Vagner Love, mógłby mówić absolutnie wszystko, a i tak by grał - oby tylko mu się chciało. Polak to jednak nie Brazylijczyk. "Kończył mi się kontrakt, więc zostałem przesunięty do rezerw. Taka tu praktyka" - skarży się Gorawski.
Obrońca FK Moskwa Mariusz Jop ma kontrakt ważny do 2010 roku, a często gra w rezerwach, choć nie pyskuje tylko mówi tyle ile musi. Mimo wszystko i tak jest w najlepszej sytuacji ze wszystkich Polaków występujących w Rosji. Obrońca Krylii Sowietow Krzysztof Łągiewka gra częściej niż on, ale o wiele gorzej. Dziennikarze „Sowieckiego Sportu” ogłosili go największym rozczarowaniem jesieni w klubie z Samary. „Zawalił większość z 35 bramek, jakie Krylia ostatnio straciła” - napisali. Trudno ich oskarżać o niechęć do Polaków.
"Z szowinizmem Rosjan to przesada. Ja nie miałem pod tym względem żadnych problemów" - mówi nam były obrońca Torpedo Moskwa Marcin Kuś. Niedawno żona Jo powiedziała w jednym z wywiadów, że w Moskwie skini zaczepieją ją na ulicach i w McDonaldzie. Jednak Polacy nie narzekają. "Wiadomo, że jak przyjeżdżasz z zagranicy, to musisz być lepszy niż miejscowi, bo jak nie, to zaliczysz twarde lądowanie. Jednak z żadną niechęcią do Polaków się nie spotkałem" - twierdzi Kuś. "Mróz, owszem, może przeszkadzać. Podróże też. Najkrótszy lot na mecz wyjazdowy trwa dwie i pół godziny. Najdłuższy, do Władywostoku - dziewięć godzin. Ale jak jesteś profesjonalistą, to lecisz i nie narzekasz".
Grzegorz Piechna tylko cztery razy został zatrzymany przez moskiewskich milicjantów, bo przypominał im trochę Gruzina. "Ale jak zobaczyli, że jestem Polakiem, to puszczali" - mówi były napastnik Torpedo. Piechna chwali sobie pobyt w Moskwie, bo „polatał sobie czarterami i odłożył trochę do skarpety”. A dlaczego mu się nie udało? Oczywiście przez tych złych trenerów.
Żaden z polskich piłkarzy grających w Rosji nie przyznaje się do tego, co wydaje się oczywiste. "Mam wielu znajomych w Moskwie. Wszyscy lubią Polaków. Język jest bardzo prosty, a mrozy znośne. Zamiast narzekać, spójrzmy na siebie, czy aby po prostu nie jesteśmy za słabi" - kończy Bednarz.