Jakim cudem skończył pan studia? Bokserzy to raczej nie są intelektualiści, którym chce się uczyć.
To stereotyp. Nie jest tak, że każdy, kto uprawia pięściarstwo, jest idiotą. Owszem, spotykam pośród bokserów ludzi ograniczonych, ale nie ma ich więcej niż w innych zawodach, na przykład wśród dziennikarzy. Generalnie jesteśmy wygadanymi, zabawnymi chłopakami, którzy mają coś do powiedzenia. A co do studiów - już w liceum wiedziałem, że je skończę. Dla mnie było to coś oczywistego.

Reklama

Ale po co panu wykształcenie? Młody, zdolny sportowiec zarabia przecież wystarczająco dużo, by się utrzymać bez dodatkowej pracy.
Ma pan rację, tylko kto mi zagwarantuje, że za miesiąc nie skończę kariery po ciężkim nokaucie? Nikt. I co wtedy zrobię? Nie chcę w takiej sytuacji zamiatać ulic, wolę podjąć poważną, dobrze płatną robotę.

Z pana słów wynika, że boi się pan nokautu. Dziwne podejście w przypadku kogoś, kto ma bilans: dwadzieścia walk wygranych, ani jednej porażki.
Nie boję się, ja w ogóle nie myślę o przegranej. Ale wolę być na nią przygotowany.

Jak udało się panu pogodzić studia z boksowaniem?
Łatwo nie było. Miałem chwile zwątpienia, gdy chciałem przerwać naukę. Szczególnie źle czułem się na poniedziałkowych treningach. Byłem wyczerpany po sobocie, niedzieli i poniedziałku rano, kiedy to siedziałem na zajęciach. Ale zawziąłem się i dałem radę. Muszę być twardy, w końcu jestem bokserem.

Jakie studia pan kończył?
Mam tytuł magistra resocjalizacji. Na swoim kierunku najbardziej intrygowały mnie elementy psychologii i psychopatologii.

Po zakończeniu kariery zamierza pan podjąć pracę w więzieniu?
Mam nadzieję, że zarobię tyle pieniędzy, że nie będę musiał. Ale jeśli się nie uda, to jasne, spróbuję. Mój kumpel z roku zawsze śmiał się, że kiedyś otworzy prywatne więzienie i zrobi mnie naczelnikiem. Ponoć mam mocną osobowość i sprawdziłbym się w tej roli. Mogę też zostać wychowawcą. Dużo gadam, mógłbym naprostować kilka zagubionych duszyczek. A propos studiów - bardzo zdziwiło mnie, że większość osób na roku to kobiety. W mojej grupie było tylko czterech facetów.

Być naczelnikiem w polskich więzieniach to ryzyko - jeszcze zwieje panu jakiś osadzony i będzie problem.
Nie ma szans, zacząłem właśnie oglądać popularny w Polsce serial "Prison Break", w którym grupa ludzi daje nogę z więzienia. Zobaczę, jakie pomysły zastosowali, to potem nikt mnie nie przechytrzy.

Reklama

Wolne chwile spędza pan przed telewizorem?
Raczej nie. "Prison Break" to wyjątek, bo straszliwie wciąga, fani filmu zapewne wiedzą, o czym mówię. Generalnie wolę bawić się z moim pięcioletnim synkiem. Dużo razem czytamy. Ostatnio o grzybach jadalnych i trujących w Europie. Dowiedziałem się na przykład, że są tak zdradliwe grzyby, które wykańczają człowieka dopiero po siedemnastu dniach od zjedzenia. Fascynujące, ja kocham się rozwijać. Chłonę wiedzę jak gąbka. Gdy coś mnie zainteresuje, to czytam i czytam, aż łzawią mi oczy.

Ma pan jakieś nietypowe pasje?
Pasje to może nie, ale lubię sobie wsiąść do auta, ruszyć bardzo szybko i delektować się drogą słuchając jednocześnie na cały regulator Etiudy Rewolucynej Fryderyka Chopina. Wspaniale się wtedy czuję.

To z pana niezły bokser-romantyk.
No bez przesady, słucham nie tylko muzyki poważnej, ale i hip-hopu. Pięściarz musi być trochę agresywny, kojarzyć się z ulicą, a nie tylko z klasyką, prawda?

Słyszałem, że zaczął pan boksować dość późno.
Tak, miałem już 19 lat. Wcześniej trenowałem przez lata kickboxing. Byłem naprawdę dobry, trzy razy zdobywałem mistrzostwo Polski w full-kontakcie.

W boksie też sprawdza się pan znakomicie - w końcu jest pan młodzieżowym mistrzem świata kategorii WBC.
Mam pewien potencjał, choć brakuje mi doświadczenia. Każdy zawodowiec odbywa w karierze około 230 walk amatorskich, ja mam ich o wiele mniej. Dlatego każda walka jest dla mnie jak fascynująca lekcja dla ucznia. Wyciągam wnioski, analizuję, staje się po niej lepszy. Nie czuję się jeszcze na tyle mocny, by walczyć o tytuł seniorski. Ale wierzę, że przyjdzie taki czas, że będę dorosłym mistrzem świata.