Racing Santander nie awansował do finału Pucharu Króla. Pan zagrał w rewanżu z Getafe ledwie 20 minut. Jest pan zły?
Nie, raczej nie. No, może trochę, że tak późno wszedłem. Tu w Hiszpanii, zwłaszcza w Racingu, nie gra się zbyt łatwo, czasem w meczu jest tylko jedna sytuacja i jak z niej nie skorzystasz, nie masz szans na poprawę. Nie widzę, żebym coś źle robił, ale bramki nie chcą jakoś wpadać. Może to pech, może coś innego. W kadrze mamy inny system, inaczej jestem wykorzystywany, pomocnicy grają bardziej na mnie.
Może Racing to nie jest odpowiednia drużyna dla pana?
Trener Marcelino ustawia was bardzo defensywnie. Na razie lepszej nikt mi nie znalazł.
O co teraz będziecie walczyć?
Jest szansa na puchary europejskie, liga trwa jeszcze długo. Z drugiej strony nie ma presji, bo nikt tu się nie spodziewał, że tak daleko zajdziemy i tak długo będziemy utrzymywać się w czołówce. Byłoby fajnie, gdyby się udało, nadzieje są, ale jeśli się nie uda, nic się nie stanie.
Racing ma niesamowitych kibiców. Mimo porażki długo po meczu stali jeszcze na trybunach i bili brawo, a wy wyszliście z szatni, żeby się ukłonić niczym aktorzy w teatrze.
Kibice zawsze czekają, aż wrócimy z szatni. Z czymś takim wcześniej się nie spotkałem. Oni rozumieją sport. Wiedzą, że czasem się przegrywa.
Munitis i Tchite wydają się nietykalni. Ciężko panu będzie wyrzucić któregoś z nich ze składu.
Czasami ja gram od początku, bo trener stosuje popularny w Hiszpanii system rotacyjny. Na razie cieszę się, że tu jestem. Spełniły się moje marzenia -- gram w Hiszpanii. Tu w Kantabrii jest pięknie. Miałem kilka innych propozycji, ale nie chciałem, bo nigdzie nie było jak w Santander. Ocean, przyroda, góry. Po prostu cudownie. Czego chcieć więcej? A do tego w niedzielę patrzy na ciebie 25 tysięcy ludzi.
Żyje pan już meczem reprezentacji z Niemcami?
Przesada. Do tego czasu mamy jeszcze sporo meczów. Można sobie wiele razy popsuć albo poprawić humor. Najważniejsze, żeby zespół grał przyzwoicie, a reszta to pochodna dobrej gry.
Wyobraża pan sobie, że Beenhakker nie powoła pana na Euro?
Nie mam aż takiej wyobraźni.
Co pan sądzi o Rogerze w kadrze?
Nie grałem z Rogerem, nigdy nie widziałem go w akcji. Nie chcę się wypowiadać, musiałbym z nim pograć, żeby wyrobić sobie zdanie. W naszej drużynie naciska nowe pokolenie, a ja już nie należę do tych młodych, mam 27 lat.
Polskę opanowała ebimania. Odczuwa pan to?
Może rzeczywiście jest coś takiego, bo dziennikarze bez przerwy do mnie dzwonią. Ja jednak w Polsce bywam od święta, więc nie do końca zdaję sobie z tego sprawę. Zresztą nie uważam się za polskiego piłkarza numer 1, mogę być nawet 9 albo 10. Nie wiem, czy to można nazwać ebimanią. Ale na pewno było fajnie, kiedy cały stadion skandował moje imię, tak jak było podczas meczu z Belgią czy Portugalią.
Dawniej Ebi Smolarek nie był taki wylewny, ciężko było z pana wydobyć kilka zdań.
Dojrzałem, ale generalnie jestem taki sam. Po prostu więcej widziałem, więcej ludzi poznałem, rutyny nabrałem. Nie mam już 18 lat. Zawsze chętnie rozmawiałem, ale nie przed meczem, dlatego mówili, że jestem arogantem.
Firmy, które chcą się reklamować się przed Euro, zwracają się właściwie tylko do pana.
Podoba mi się to. Ok, niech przychodzą, nie mam nic przeciwko temu.
Od czegoś takiego może zakręcić się w głowie..
Nie mam manier gwiazdorskich. Nie jestem człowiekiem z show biznesu, kimś z Hollywood. To nie jest moje życie. Jeśli ktoś powie, że uderzyła mi sodówka, to znaczy, że kompletnie mnie nie zna.
Czuje pan presję przed mistrzostwami? Jest pan przecież idolem, który ma coś wygrać podczas tego turnieju.
Wszyscy chcą, bym strzelał i ja strzelam, ale to nie może trwać wiecznie. Ludzie muszą zrozumieć, że nie tylko ja jestem od zdobywania bramek.
Może pan jeszcze osiągnąć jakieś wyższe cele? Barcelona, Inter, Milan?
Patrzę na siebie i widzę, że to, co osiągnąłem, jest ok. Tak w sam raz. Nie myślę o tych wielkich klubach, wiem, co potrafię, mam ambicję, ale bez przesady.