"Grać przeciwko niemu to coś okropnego" – mówi Luis Figo. "To zdecydowanie najlepszy piłkarz świata" – dopowiada Ryan Giggs. "Ronaldo, Zidane i Figo nie dorównują mu talentem" – przekonuje Carlos Queiroz, drugi trener Manchesteru.
Jeszcze dwa lata temu te wszystkie miłe słowa tyczyłyby się Ronaldinho. Dziś nikt w pełni poczytalny nie śmiałby nazwać Brazylijczyka futbolistą numer 1. Nie ma wątpliwości, że w piłce nożnej nastąpiła wielka detronizacja. Jak do tego doszło? Cóż takiego wydarzyło się w ostatnich kilkunastu miesiącach?
Czytając setki artykułów w zagranicznej prasie o Ronaldinho, można dojść do jednego wniosku: Brazylijczyk za bardzo uwierzył w swoją wielkość. Zaczęło mu się zdawać, że jest piłkarzem doskonałym niczym komputerowe postacie z PlayStation, że w ogóle nie potrzebuje ciężkiego treningu, że może balować, a forma przyjdzie sama.
Pierwszy poważny kryzys dopadł Ronaldinho podczas mundialu w Niemczech - czytamy w DZIENNIKU. Piłkarz zabawiał się wówczas co noc z francuską modelką Alexandrą Paressant, która potem reklamowała w prasie jego nieziemską kondycję. Nic dziwnego, że podczas meczów grał tylko poprawnie.
Potem było już tylko gorzej. Owszem, raz na jakiś czas Ronaldinho minął kilku rywali i strzelił bajecznego gola, owszem zdarzało mu się zaliczyć asystę, którą potem pokazywały wszystkie stacje świata, ale to już nie był ten sam geniusz co kiedyś.
Wraz z formą zniknęła gdzieś skromność piłkarza. Gdy dziennikarze wypominali mu słabą dyspozycję, Ronaldinho bywał złośliwy. Podczas otwartych dla mediów treningów mówił: "Patrzcie, teraz przy piłce jest czarna owca..." Bywał też bezczelny. Gdy jesienią spóźnił się na trening Barcelony, z dumą oświadczył: "Wybaczcie, ale byłem na fantastycznej imprezie". Okazało się, że balował w klubie w Rio de Janeiro na koszt Robinho.
Zachowanie piłkarza sprawiło, że doszło do sytuacji, która kiedyś byłaby niemożliwa – kibice Barcelony wygwizdali go na lotnisku El Prat. Od tamtej pory Ronaldinho zaczął otwarcie mówić, że źle mu w Katalonii, że jedynym miejscem na ziemi, w którym czuje się szczęśliwy, jest rodzinne Porto Alegre. Niemal pewne jest, że latem piłkarz odejdzie z Barcelony. Możliwe, że już nigdy w niej nie wystąpi – w czwartek doznał kontuzji, która wyeliminowała go z gry do końca sezonu.
Ten dramatyczny spadek formy u Ronaldinho pozwolił wdrapać się na szczyt Cristiano Ronaldo. Pewnie i bez „pomocy” Brazylijczyka zawodnik Manchesteru United trafiłby na usta wszystkich, ale niewątpliwie przy wciąż bajecznie grającym asie Barcelony dominacja Portugalczyka nie byłaby tak wyraźna i tak bezsporna.
Nowy piłkarski król też nie jest świętoszkiem. Ronaldo nie ukrywa, że lubi się dobrze zabawić, słynie z wielu romansów i narcyzmu („wiem, że jestem superprzystojny”). Jakim więc cudem prezentuje się korzystniej od Ronaldinho? "Piłka nadal sprawia mu olbrzymią frajdę, którą zatracił gdzieś Brazylijczyk" – uważa Johan Cruyff.
To chyba jednak nie jedyny powód. Portugalczyk gra lepiej, bo ma u swojego boku bardziej doświadczonego trenera niż Brazylijczyk. "Alex Ferguson sprawia, że człowiek rozwija się na każdym treningu. To fenomenalny fachowiec, drugiego takiego nie ma na świecie" – mówi piłkarz. Ronaldinho nigdy nie powiedział czegoś takiego o Franku Rijkaardzie, któremu szef Barcelony Joan Laporta zarzucił ostatnio braki warsztatowe.
Ronaldo ma też jeszcze jedną przewagę nad starszym kolegą – jest uwielbiany i szanowany przez graczy swojej drużyny. "Występowałem z Cantoną, Beckhamem i Giggsem i powiem wam jedno: żaden z nich nie może się równać z Portugalczykiem" – stwierdził niedawno Paul Scholes. Ronaldinho nie usłyszy takich słów w Barcelonie, bo piłkarze tego klubu mają go powoli dość. To wpływa negatywnie na jego psychikę i odbija się na formie. W końcu każdy człowiek, a szczególnie gwiazdor, lubi być kochany i dopieszczany.
Ferguson do tego stopnia lubi Ronaldo, że uczy się dla niego portugalskiego. Ostatnio wszedł do szatni i powiedział mu w tym języku: "Jesteś lepszy od Besta i Lawa". Cristiano miał w oczach łzy szczęścia. I jak tu się dziwić, że ten chłopak daje z siebie wszystko w każdym meczu? Że strzela cudowne gole, takie jak ten w zeszłotygodniowym spotkaniu z Aston Villą, kiedy to uderzył od niechcenia piętą z 11 metrów? Że mówi, iż Manchester to miasto, w którym mógłby doczekać spokojnej starości i umrzeć? I że za chwilę, choć przecież nie jest snajperem, a skrzydłowym, przekroczy barierę czterdziestu goli strzelonych w tym sezonie.
Czy w tej sytuacji możliwe jest, że Ronaldinho odzyska kiedyś status piłkarskiego boga? Pele wierzy, że tak. "Dziś mało kto o tym pamięta, ale ja też miałem kiedyś kilkunastomiesięczny kryzys w Santosie. Wyszedłem z niego dzięki ciężkiej pracy. Ronni też może to zrobić. Musi jednak zmienić otoczenie i swoje podejście" – tłumaczy Brazylijczyk.
Gdziekolwiek nie wyląduje po sezonie Ronaldinho, powinien zapomnieć o swojej brazylijskiej naturze hulaki i zabrać się za poważne treningi. Jeśli tego nie zrobi, będzie grał coraz gorzej. Byłoby głupio, żeby ledwie 28-letni piłkarz już tylko odcinał kupony od dawnej sławy i szalał na parkiecie zamiast na murawie.
„Lew nigdy nie umiera, on tylko śpi” – to afrykańskie przysłowie dedykowane ludziom, którzy przechodzą poważny kryzys w życiu. Oby Ronaldinho niebawem wybudził się z tej nieco przydługiej drzemki i zaczął w końcu grać tak jak dawniej – efektownie, nieprzewidywalnie, z nieznikającym z ust uśmiechem.
Ale nawet gdy znów będzie sobą, ciężko będzie mu odzyskać status gwiazdy numer 1. Cristiano Ronaldo jest dziś lepszy niż... najlepszy Ronaldinho.