Mimo porażki była jeszcze nadzieja, że Polak weźmie udzuał w repasażach. Jednak reprezentant Mongolii przegrał w trzeciej rundzie z Irańczykiem Alim Malomatem.

"Turniej zaczął się dla Krzysztofa obiecująco" - ocenił prezes Polskiego Związku Judo Andrzej Falkiewicz. Później było gorzej. Jego przeciwnikiem był Dasdava Gantumur. "Początek walki Krzysiek przespał" - ocenił Marian Tałaj. "Zbyt długo czekał na wykonanie akcji, był ukarany za pasywność. Jak się obudził, zaczął odrabiać straty, lecz nie zdążył. Męczył, męczył rywala, obydwaj zdobyli po yuko, natomiast Mongoł miał na swoim koncie jeszcze dwie koki i po sygnale kończącym pojedynek to on uniósł w geście triumfu ręce do góry".

Reklama

Wiłkomirski przybył do Pekinu, by walczyć o coś więcej niż medal - o życie małego, niespełna rocznego synka Franka. "Jestem w życiowej formie. Zrobiłem wszystko, co można było, aby zdobyć medal" - powtarzał wielokrotnie przed i po przylocie do Pekinu. Jak wyjaśniał, nagroda ustalona przez PKOl (200 tys. zł za złoto, 150 tys. za srebro, 100 tys. za brąz) miała być przeznaczona dla synka, na sfinansowanie kolejnych kosztownych operacji, przeprowadzanych w Monachium. Natomiast medal, w zdobycie którego tak bardzo wierzył, chciał zadedykować żonie.

Ale miał też świadomość, że judo to sport szczególny, w którym czasami sekunda decyduje - być albo nie być. "Tu się nie da zmierzyć czasu i ocenić przed startem, że ten czy ów jest faworytem" - wyjaśniał Wiłkomirski, który jest pewny, że mimo iż nie wróci z medalem, w domu będzie serdecznie przyjęty.