Największa grupa wiernych kibiców czekała na dyskobola Piotra Małachowskiego. Mieszkańcy rodzinnego Bieżunia przybyli, by powitać swojego medalistę. Specjalnie dla niego na lotnisko dotarła orkiestra ochotniczej pożarnej, która swoim graniem podgrzewała atmosferę jeszcze przed przylotem. Przygotowano też specjalny prezent dla Małachowskiego - trąbkę.
Ale nie tylko na naszego dyskobola czekali bliscy. Na Okęciu pojawili się też rodzice i przyjaciele srebrnej medalistki w kajakarstwie, Beaty Mikołajczyk.
Na Okęciu wylądowali między innymi złoty medalista w gimnastyce sportowej Leszek Blanik, złoty medalista w pchnięciu kulą Tomasz Majewski oraz Maja Włoszczowska, druga w kolarstwie górskim. Byli też piłkarze ręczni, siatkarze, lekkoatleci i kajakarze.
Na konferencji prasowej prezes PKOl Piotr Nurowski tryskał optymizmem. Stwierdził, że "medalowa tendencja spadkowa została zatrzymana", bo "medali było tyle samo, co w Atenach, ale ich wartość jest większa". Na poparcie swojej tezy podał statystyki - w tym roku w finale wystąpiło 61 naszych reprezentantów, cztery lata temu tylko 42. Tylko to kibicom humoru na pewno nie poprawi.
"Bywało różnie, ale był to występ udany" - powiedział Nurowski. Dobrze jednak, że potrafił do tego dodać: "Świat idzie, biegnie, płynie szybciej niż Polska i nie wolno nam się oddalać". Nie powiedział tylko, w jaki sposób chce to osiągnąć.
Nie ma co się dziwić, że premier Donald Tusk kpi z naszych działaczy i załamuje ręce nad ich poziomem moralnym, w tym upatrując większego skandalu niż w liczbie medali.
"Słowo wyczyny na olimpiadzie kojarzy mi się z działaczami i z ich trawnikowymi wyczynami" - mówił Tusk w Sopocie. "Wydaje się, że dzisiaj warto byłoby już zamknąć czas takiej bezsilności Polaków, bo to nie jest kwestia władzy politycznej a nas wszystkich wobec upadku moralnego tych elit sportowych" - dodał premier.
Ale prezes PKOl do dymisji się podawać nie zamierza.