Na turnieju w Linzu widać, jak bardzo Agnieszka jest zmęczona. Może dobrze się złożyło, że nie zagra w Dausze w mistrzostwach WTA?

Robert Radwański: Ten turniej pewnie sprowadziłby się dla niej do trzech spotkań grupowych. Niby prosta spawa – żeby wyjść z grupy trzeba wygrać dwa z nich. Albo z pierwszą tenisistką świata, albo z drugą. To raczej nie są zawodniczki do ogrania dla Agnieszki w tym momencie. A tak pojedzie tam, potrenuje w dobrym towarzystwie, właściwie to będzie dla niej początek wakacji. Grudzień trzeba już będzie solidnie przepracować, bo w styczniu gramy duży turniej w Sydney.

Reklama

>>>"Isia" już przeszła do historii

Zwykle Agnieszka zaczynała sezon od małego turnieju w Hobart. Teraz nie może tam pojechać. Mówi, że nowe przepisy WTA jej się nie podobają.

Nikomu się nie podobają. Tenisistki z czołówki są zmuszane do gry i to w ściśle określonych turniejach. Jeśli któraś nie będzie mogła zagrać w obowiązkowej imprezie, ma zero punktów w rankingu. Nigdzie tego nie odrobi. Ktoś obliczył, że przy nieszczęśliwym układzie tenisistka z pierwszej dziesiątki może błyskawicznie wypaść poza pięćdziesiątkę. Te z drugiej dziesiątki mogą sobie dowolnie dobierać starty. Optymalnie dla Agnieszki byłoby zakończyć sezon na 11. miejscu. Potem, nawet gdyby awansowała, mogłaby grać, gdzie by chciała. To jest patologia, bo jak można nie chcieć być w pierwszej dziesiątce?

Agnieszka ma już sezon za sobą, ale Ula ciągle walczy o awans.

Wolno jej jeszcze zagrać dwa turnieje, pojedzie do Quebec City, potem wróci do Krakowa na nowy turniej ITF, z największą dopuszczalną w tym cyklu pulą nagród 100 tys. dolarów. Odbywa się dokładnie wtedy, kiedy mistrzostwa w Dausze i ja na pewno zostanę w Krakwie. Optymalnie byłoby, gdyby Ula zapewniła sobie awans w okolice setnego miejsca. Wtedy zagra bez eliminacji w Australian Open. Zamiast przebijać się przez eliminacje przejdzie rundę, czy dwie w turnieju głównym.

Reklama

Rodzina nie musiałaby się wtedy tak często rozdzielać, bo siostry mogłyby grać w tych samych turniejach.

Teraz to będzie bardzo ważne. Wspólne wyjazdy mniej kosztują, a my musimy oszczędzać, bo nie mamy sponsora. Agnieszka gra już bez naszywki Prokomu. Drugą naszywkę PZT Prokom Team nosimy jeszcze do końca roku, bo tak obiecaliśmy w związku. Ale właściwie takiego tworu jak PZT Prokom Team już nie ma. Pan Krauze wycofał się ze sponsorowania tenisa. Agnieszka jest teraz panną do wzięcia. Nowy sezon rozpocznie w koszulce bez żadnego logo. Czeka na nowego sponsora strategicznego.

Ale przecież już wiele miesięcy temu mówiło się o negocjacjach z nowym sponsorem. Przeszkodą w sfinalizowaniu umowy miał być obowiązek noszenia naszywek Prokomu.

Z tego powinien tłumaczyć się pan Victor Archutowski, który od ponad roku jest naszym menedżerem. Sprawdził się, jeżeli chodzi o załatwianie dzikich kart dla Uli, ale w sprawie sponsoringu jego osiągnięcia są raczej skromne. Negocjacje owszem, były, ale w ręku nie mamy nic. Zresztą to nie jest proste przebić się przez mur układów, jakie stworzyły trzy wielkie firmy menedżerskie, które trzymają w ręku zawodowy tenis.

>>>Radwańska ma już dość tenisa

Z wcześniejszych wypowiedzi wynikało, że opcje Agnieszki są niemal nieograniczone, a teraz nie ma nic?

Poważne rozmowy prowadziliśmy z jedną chińską firmą, ale ona była kontrolowana przez agencję menedżerską Octagon. Dlatego nie dogadaliśmy się. Nie znam szczegółów, bo negocjacje prowdził Victor. Kontrakt miał być sfinalizowany przez igrzyskami w Pekinie. I nic takiego się nie stało.

Kondycja finansowa teamu Radwańskich nie jest chyba zła. Agnieszka właśnie przekroczyła milion dolarów zarobionych w tym roku na korcie.

Tak, ale to jakieś odpryski. Tyle, co na waciki. Oczywiście żartuję. Ale prize money to powinien być tylko dodatek w budżecie zawodowego tenisisty. On ma zarabiać przede wszystkim na kontraktach sponsorskich.