Kiedy zadzwoniłam do Leszka Blanika, wcale nie byłam pewna czy będzie chciał nam pomóc w realizacji tego szalonego pomysłu. Co prawda był zdziwiony, ale od razu się zgodził. Zaproponował, żeby oprócz niego nakręcić wyczyny innych kadrowiczów. Sam uzgodnił wszystko z pozostałymi gimnastykami i trenerem, więc do Gdańska przyjechaliśmy w zasadzie na gotowe.
"Zobaczycie, jak wygląda nasza klatka” - powiedział na wstępie Blanik. Zdziwiłam się. Klatka? Tak, bo sala, w której trenuje kadra Polski, do największych nie należy. Na przykład drążek do ćwiczeń z jednej strony mocowania ma pod właściwym kątem, a z drugiej - prawie równolegle. "Może tego nie widać, ale jak ćwiczymy, to się trzęsie. A to trochę przeszkadza” - mówi nasz mistrz olimpijski z Pekinu.
No to zaczynamy
Kiedy weszliśmy na salę i zaczęliśmy rozkładać sprzęt, wszyscy patrzyli na nas podejrzliwie. Z kamerą przyczepioną do głowy, nogi czy klatki piersiowej jeszcze przecież nie trenowali.
Na pierwszy ogień poszedł Adam Kierzkowski, zawodnik ze stolicy. Z kamerą "zainstalowaną” na głowie wszedł na poręcze. Kilka ćwiczeń i już wiedzieliśmy, że nasz pomysł był naprawdę dobry.
Zawodnicy też szybko zaczęli się przekonywać, że nie taki diabeł straszny, jak go malują. Chętnie podchodzi do monitora, gdzie można było "na żywo” zobaczyć widok z kamery.
Kolejnym chętnym był Paweł Jędrzejewski. Jego ćwiczenia na poręczy sprawiły, że w głowie mi się zakręciło od samego patrzenia.
"Boję się, jak na to patrzę"
Następny w kolejce do ćwiczeń z kamerą był Roman Kulesza. Kiedy pokazywał nam, jak trenuje się na kółkach, my wpatrywaliśmy się w ekran monitora. "Zaczynam się bać, jak na to patrzę” - powiedział jeden z zawodników, wywołując uśmiech na naszych twarzach.
Leszek Blanik bardzo nam pomagał. Sugerował chłopakom, jakie ćwiczenia mają zrobić, a nam podpowiadał, gdzie można umieścić kamerę, żeby ujęcia wyszły jak najlepiej.
Takim sposobem kamerę zamocowaliśmy na drążku gimnastycznym. A widok z tych ujęć powoduje prawdziwy zawrót głowy...
Rozbieg zaczyna się na zewnątrz
Wreszcie przyszła pora na mistrza. "Ostatnio rzadko bywam na sali” - powiedział Blanik, ale i tak pokazał nam swój "słynny” rozbieg, który zaczyna poza salą. Oczywiście nie obyło się też bez smarowania stołu miodem.
Jednak największe chyba wrażenie zrobił na mnie widok naszego najlepszego gimnastyka na... poręczy. Bo skoki przez konia widziałam. Co prawda w telewizji, ale widziałam.
"Chcę zostać przy sporcie"
Po trzech godzinach "męczenia” zawodników przyszedł czas na spokojną rozmowę. Leszek Blanik przyznał, że teraz odpoczywa od sportu i rzadko pojawia się na sali gimnastycznej. "Nabieram chęci do powrotu, a w przyszłym roku zdecyduję, co dalej".
"Na pewno chcę zostać przy sporcie. Może nie tylko jak trener, ale też chcę organizować zawody, nie tylko gimnastyczne" - mówi.
Mistrz zdradził, że najtrudniejszą z konkurencji gimnastycznych są ćwiczenia na koniu z łękami, a najbardziej niebezpieczna jest konkurencja skoku i ćwiczenia na drążku, gdzie o poprawności wykonania i bezpieczeństwie zawodnika decydują ułamki sekund.
"A medal widzieliście?"
Kiedy już zbieraliśmy się do wyjścia, Leszek Blanik zniknął na chwilę w szatni i wyszedł z małym pudełeczkiem. "Widzieliście już medal?" - spytał. Takim sposobem w mojej dłoni znalazł się złoty krążek z Pekinu. I ten moment naszej wizyty w Gdańsku zapamiętam chyba najlepiej...