Organizatorzy rajdu po przeniesieniu go do Ameryki Płd mówili, że będzie jeszcze trudniejszy niż ten afrykański. Mieli rację. Pierwszą ofiarą jest Pascal Terry, który został znaleziony martwy przy trasie etapu z Santa Rosa do Puerto Madryn. Poszukiwania motocyklisty trwały trzy dni. Musiał umierać długo, bo znaleziono go 15 m od motocykla, w gęsto porośniętym krzakami terenie. Gdy zawodnicy wyruszali do etapu Neuquen do San Rafael nie wiedzieli jeszcze, że zginął jeden z nich.
Ja też nie wiedziałem wsiadając do helikoptera. Już po kilkunastu minutach ujrzeliśmy makabryczny widok. Paliły się dwa samochody. Wylądowaliśmy i pospieszyliśmy z pomocą. Okazało się, że pali się buggy SMG mistrza świata WTCC Yvana Mullera i cieżarówka MAN Portugalki Elisebete Jacinto. Helikopter, który lądował przed nami, zabrał Portugalkę (nic jej się nie stało). Również Muller był cały i zdrowy. "Muszę zadzwonić do żony i powiedzieć jej, że nic mi się nie stało, bo mój telefon spłonął!" - mówił.
>>>Przeczytaj o tragedii na Rajdzie Dakar
Niestety, nasze telefony nie miały zasięgu w głębokiej pampie. Muller napisał nam numer do żony i poprosił, żeby zadzwonić jak najszybciej - czytamy w DZIENNIKU.
To nie był koniec dramatycznych widoków. Gdy wylądowaliśmy w miejscu, gdzie był drugi pomiar czasu, podszedł do nas Eddy Chevaillier, pilot Petera van Merksteijna i... poprosił o telefon."Muszę zadzwonić do żony" - usłyszeliśmy. "Nasze BMW spłonęło".
Lądując w San Rafael dowiedzieliśmy się o wypadkach dwóch czołowych kierowców, Carlosa Sainza i Stephene'a Peterhansela. To rzeczywiście może być najtrudniejszy Dakar w historii.