Jak pan ocenia ostatnie mecze towarzyskie?
Pokazały, że mamy naprawdę spory potencjał. Fajnie nam się ze sobą współpracuje, chociaż na pewno jest trochę niedociągnięć. Chodzi o sytuacje, w których musimy dogadać między sobą pewne rzeczy, żeby się lepiej rozumieć. To przyjdzie jednak z czasem i podchodzę do tego na luzie.
To jak wygląda kwestia zgrania?
Nie chodzi tylko o to, czy ono jest, czy też go nie ma. Tworzymy drużynę, a drużyny zgrywają się przez cały rok. To oczywiste, że z meczu na mecz następuje progres. W toku przygotowań wpadki to również naturalna kolej rzeczy. W takim spotkaniu z Izraelem ewidentnie dopadło nas zmęczenie, ale to chyba naturalne, skoro wstaliśmy wtedy o godzinie siódmej rano i mieliśmy dużo treningów. Powiedzieliśmy wówczas trenerowi: „sorry za to spotkanie, za to, że wyszło tak, a nie inaczej”. Wszystkich mogę jednak zapewnić, że byliśmy autentycznie zmęczeni. To się zdarza.
Jak się koncentrujecie przed ważnymi meczami?
Normalnie i rutynowo. Jesteśmy zawodowcami i nie ma dla nas najmniejszego znaczenia, z kim gramy i o jaką stawkę. Jeżeli jesteś sportowcem, to nawet o tak zwaną pietruszkę grasz równie mocno skoncentrowany, jak w pojedynku o najwyższą stawkę. To się nazywa profesjonalizm. Ja koncentruję się na swoje sposoby, ale zostawię je dla siebie. Nikogo nie pytam o radę ani nikomu nie zdradzam, jakie są moje tajemnice. Chodzi mi o pewne rytuały, ale wolałbym o nich nie mówić.
W kadrze panuje coraz lepsza atmosfera?
Nie ma żadnych konfliktów i niedomówień. Wiadomo, że każdy z nas ma inny charakter i inne podejście do różnych spraw, ale współpraca między nami przebiega wzorowo. Nikt nikomu nie wchodzi w drogę i absolutnie nie można mówić o nieporozumieniach czy niesnaskach.
Ma pan jakichś kumpli wśród kadrowiczów?
Możecie mi wierzyć lub nie, ale wszyscy nimi są, cała nasza reprezentacja. Z nikim nie mam najmniejszych problemów.
Nawet z wysokimi koszykarzami, których jest dość dużo? Nie daje o sobie znać rywalizacja o grę w pierwszej piątce?
Jeśli będziemy walczyć między sobą, to lepiej dla nas, bo siłą rzeczy staniemy się lepsi. Nie potrafię w tej sprawie powiedzieć nic więcej. Skoro rywalizacja nas motywuje do jeszcze cięższej pracy, trudno mieć o to do kogokolwiek pretensje. Takie jest życie, i tyle. Koniec końców to trener zadecyduje, którzy z nas wejdą na parkiet i będą grać najdłużej. Pamiętajmy, że płacą mu między innymi za podejmowanie takich decyzji.
Jaki cel wyznaczył pan sobie na wrześniowe mistrzostwa Europy?
Przede wszystkim chciałbym, żeby nie było kontuzji i żebyśmy wszyscy byli zdrowi. Wtedy – tak mi się wydaje – osiągniemy najlepszy z możliwych wyników.
Gdy patrzy pan na Marcina Gortata, nie myśli pan sobie czasem, że pan też mógł grać w najlepszej lidze świata?
Ani mu tego nie zazdroszczę, ani nawet o tym nie myślę. Autentycznie się cieszę, że chłopakowi się udało i zrealizował swoje największe marzenie. Tutaj absolutnie nie chodzi o różnice poziomów między nami, tylko raczej o pewne drobne niuanse. Zarówno o te sportowe, jak i pozasportowe. Cóż, takie jest życie i trzeba się z tym pogodzić. Sam doskonale wiem, na czym to wszystko polega i jak wiele składa się na to czynników. Zasadniczo, aby dostać się do NBA, czasem trzeba mieć po prostu trochę szczęścia. Chodzi o to, że dany koszykarz musi się znaleźć w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie, a następnie zrobić to, co trzeba.
Zabrakło panu szczęścia?
Nie tylko jego. Może częściowo tak było, ale sam do końca nie wiem, dlaczego to potoczyło się w ten sposób.
Nie składa pan broni?
Tak, NBA to marzenie wielu zawodników. Sporo młodych chłopaków właśnie z myślą o karierze w USA zaczyna swoją przygodę z koszykówką. Na razie przeprowadziłem się jednak z Rosji do Włoch. Ciekawe, że wcześniej przeszedłem drogę w przeciwnym kierunku.