Trzydzieści dwa kilometry. Dookoła ciemnogranatowego lustra jeziora Serre-Poncon. Dwie strome wspinaczki i dwa szaleńcze zjazdy. Na metę wpada Michał Kwiatkowski. Modlitwa polskich kibiców: dlaczego te sekundy płyną tak szybko, a te pedały tak wolno się obracają. Jeszcze kilkadziesiąt, kilkanaście, kilka metrów. Polak na mecie. Jest na razie drugi, za Hiszpanem Alejandro Valverde. Ale na trasie wijącej się wąziutką ścieżyną, trawersem wpadającym w szaleństwa wiraży, spadającym w dół, nad przepaścią asfaltem połatanym jak stara kapota, biegnącej dookoła malowniczego jeziora zatopionego wśród nadąsanych w chmurach Alp, inny z Hiszpanów, Alberto Contador, wyprawia cuda. Jedzie jak szaleniec. Jak toreador atakujący byka z zamkniętymi oczyma. Pierwszy pomiar czasu. Jest szybszy od Brytyjczyka Chrisa Froome’a i ferajny. Dwa kilometry przed metą leży Francuz Jean Christophe Peraud - dziewiąty w tabeli. To drugi tego dnia upadek. Pierwszy był na treningu. Złamał obojczyk. Ale wsiadł na rower, by walczyć w czasówce. Po drugiej kraksie, na ten sam prawy bark - zrezygnował. Na tym samym wirażu Holender Bauke Mollema - drugi w klasyfikacji ogólnej - wpada w barierkę.

Reklama

Żółta koszulka coraz bliżej mety. Froome pierwszy. Dziewięć sekund przed Contadorem. Kwiatkowski siódmy na etapie. Stracił dwadzieścia dwie sekundy do Kolumbijczyka Nairo Quintany w walce o białą koszulkę. W klasyfikacji ogólnej Polak jest dziewiąty - znów się wdarł do pierwszej dziesiątki.

A jutro szaleństwo jubileuszowej Wielkiej Pętli sięgnie zenitu, zaśnieżonych szczytów Alp - dwukrotna wspinaczka na legendarne 21 wiraży Alpe-d'Huez.