FIFA wciąż udowadnia wszystkim, że nie potrzebuje kibiców, aby zorganizować prestiżowy turniej. Potrzebuje tylko pieniędzy. Dlatego rozpoczynające się w środę klubowe mistrzostwa świata odbędą się w Zjednoczonych Emiratach Arabskich.

Międzynarodowa federacja już na nich zarabia, a wkrótce będzie zarabiać jeszcze więcej. W turnieju wezmą udział mistrzowie sześciu kontynentów. Oczywiście teoretycznie najlepsi, hiszpańska Barcelona oraz argentyńskie Estudiantes La Plata, do rywalizacji przystępują dopiero od półfinału. Gdyby obie drużyny nie spotkały się w finale, byłaby to wielka sensacja i zawód dla tysięcy miejscowych kibiców, którzy już wykupili wszystkie bilety na ostatnie spotkanie turnieju (z Barcelony przyleci nieco ponad 2 tys. fanów). Na razie wiadomo, że tylko na tym meczu będzie komplet publiczności. Tydzień temu FIFA przyznała, że wciąż dostępnych jest dużo biletów na półfinały oraz bardzo dużo na pozostałe mecze.

Chcieli pobić wszelkie standardy

Działacze wcale się tym jednak nie przejmują. Międzynarodowa federacja nie buduje prestiżu turnieju w oparciu o kibiców. Liczy się „efekt organizacyjny” - jak powiedział Thomas Gurtner, dyrektor klubowych MŚ z ramienia FIFA. A ten jest naprawdę imponujący. Do tej pory turniej rozgrywany był w Japonii. Japończycy byli perfekcyjni aż do bólu, uśmiechnięci, otwarci, ale nudni. W Jokohamie brakowało fantazji i przepychu, czegoś, o co w Abu Zabi bardzo łatwo. A to właśnie - według nomenklatury FIFA - odróżnia zwykły, lekceważony przez Europejczyków turniej od mistrzowskiej imprezy, która w wielu aspektach przypomina prawdziwy mundial.

W Abu Zabi wszystko, od promocji po ceremonię zamknięcia, ma być tylko nieco gorsze niż w RPA. Dwa miejskie stadiony zostały zmodernizowane tak, że teraz są jednymi z najnowocześniejszych na świecie. - Chcieliśmy pobić wszelkie standardy FIFA - zaznacza architekt Abdulla Al-Shamsi. Stanowiska dla dziennikarzy stały się wielkim centrum multimedialnym, loża dla VIP-ów ma być godna nie tylko miejscowej rodziny królewskiej, ale i rodziny FIFA. W szatniach dla zawodników zainstalowano specjalne, podobno relaksujące, iluminacje. - To jest absolutny top, coś niespotykanego nawet na największych stadionach Europy - cieszy się Gurtner.

Na stadionie nawet kobiety

Organizatorzy zadbali o takie detale, jak odpowiedni kolor murawy, aby wyróżniał się w telewizji na tle piłki i strojów zawodników. - Trawę nawadnialiśmy ponad stu tysiącami litrów wody dziennie. Miesiącami to wszystko planowaliśmy. Ale efekt powinien zachwycić cały świat - twierdzi Mohammed Ibrahim Al-Mahmood, sekretarz generalny Rady Sportu w Abu Zabi.

Podczas turnieju nie będzie rzesz kibiców, ale będą media z całego świata. I to im trzeba pokazać, że prestiż klubowych MŚ wzrósł. Ceremonia otwarcia, w której weźmie udział ponad 600 osób, została zaplanowana przez Wandę Rokicki, pracującą wcześniej przy podobnych przedsięwzięciach podczas igrzysk olimpijskich w Atenach. Poza stadionem organizowane są wielkie fanzony, z ogromnymi telebimami, dużą sceną, występami DJ-ów, boiskami do piłki ulicznej i kuchnią z całego świata. Kobiety? ZEA to nie Iran - twierdzi FIFA. I jedną z najważniejszych ról w komitecie organizacyjnym powierzyła Shathii Al-Romaithi, która zaprasza na stadiony rodaczki z dziećmi. Nad całością będzie czuwać ponad tysiąc wolontariuszy. W sumie kibice w Abu Zabi mogą liczyć na podobne atrakcje co fani w Wiedniu podczas Euro 2008. Z tą różnicą, że w stolicy ZEA trudno będzie dostać alkohol.

Miliony do rozdania

FIFA zadbała również o poziom sportowy. Wprawdzie mistrzostwa poszczególnych kontynentalnych federacji wyłoniły takich mistrzów, jak ubogi TP Mazembe z DR Kongo czy półamatorski Auckland City z Nowej Zelandii, ale faworyci nie będą nikogo lekceważyć - przyjadą w najsilniejszych składach z mocnym postanowieniem zwycięstwa. Przekonują ich głównie pieniądze. Pula nagród w turnieju wynosi 14,5 mln euro (pieniądze pochodzą głównie od władz miasta i sponsorów). Każdy z uczestników dostanie 1,3 mln kwoty gwarantowanej. Nagradzany jest awans do półfinału, zwycięzca finału stanie się bogatszy w sumie o 4,6 mln. Dla drużyn z Azji, Afryki czy Ameryki Płd. to kwota niebagatelna. Dla Barcelony - raczej grosze.

Poza tym kapitanowie Katalończyków w rozmowach z zarządem klubu wywalczyli gigantyczną premię za zwycięstwo w turnieju - 5 mln euro do podziału na całą drużynę (bo ZEA są daleko od domu i trzeba grać tuż przed przerwą świąteczną…). Barcelona, jeśli wygra, w rzeczywistości straci więc kilkaset tysięcy euro. Ale - jak zaznacza dyrektor klubu Tiki Beguiristain - tu nie chodzi o pieniądze, tylko o prestiż. Tak, to coraz bardziej prestiżowy turniej. Wprawdzie bez kibiców, ale za to z oprawą godną rodziny FIFA.



















Reklama