CEZARY KOWALSKI: Ojciec chrzestny pana dziecka Michel Platini ogłosi jutro podczas kongresu UEFA na Maderze, ile miast będzie organizatorami Euro 2012 na Ukrainie i czy finał turnieju odbędzie się, tak jak planowano, czyli w Kijowie. Nie wierzę, że nie wie pan, jaką Francuz podjął decyzję...

Reklama

ZBIGNIEW BONIEK: I słusznie, że pan nie wierzy. Jestem zbyt dobrze poinformowany, aby mówić o szczegółach. Nie wypada mi.

Będzie niespodzianka?

Żadnej. Wszystko jest OK, nie ma co się podniecać. Owszem, ukraińska część turnieju to nie będzie szczyt marzeń, jeśli chodzi o komfort kibiców. Ale przecież nie o to chodzi, aby wszystko było luksusowe i lśniło. Każdy kraj ma swoją specyfikę, swój charakter, swoją ekonomię. Mistrzostwa rozgrywane na przestrzeni lat w różnych krajach muszą się różnić. Niech pan sobie przypomni choćby Klagenfurt w Austrii, gdzie podczas ostatniego Euro grała Polska. Lotnisko – polowe, stadion – składany, a samochody trzeba było parkować nie na eleganckim parkingu, a na polu ziemniaków. Jak sędzia gwizdnie jednak po raz pierwszy, cała reszta pójdzie w niepamięć. Będziemy wspominać tylko mecze.

Reklama

Nasze władze po cichu liczyły jednak, że finał zostanie przeniesiony do Warszawy...

Ukrainę trzeba szanować, bo jak się okazuje, to oni szybciej wybudowali stadiony od nas. Dobrze jest jak jest.

Był pan jedyną poważną osobą ze świata futbolu, która nie wzięła udziału w piłkarskim okrągłym stole. Dlaczego?

Reklama

Moją opinię na temat polskiego futbolu znacie. Uznałem, że nic więcej nie wniosę. Miałem przyjść, żeby się pokazać? Fajnie, że ludzie ze sobą rozmawiają i próbują coś zrobić. Ale władze PZPN zostały wybrane demokratycznie i tylko one mają wpływ na zmiany. Już sam fakt, że do obrad okrągłego stołu doszło, świadczy jednak o słabości tej władzy. Gdyby PZPN rządził dobrze, nikomu taka inicjatywa nie przyszłaby do głowy.

Inicjatywę to dopiero ma wewnątrzzwiązkowa opozycja wobec Grzegorza Laty. Podczas zjazdu 20 grudnia będzie głosowane absolutorium dla obecnego zarządu. Według wstępnych prognoz może dojść do przewrotu i zmiany władzy w związku.

Nie mam z tym nic wspólnego. Nie uczestniczyłem w żadnych podchodach, bo nie mam zamiaru do nikogo strzelać zza węgła. Ponad rok temu dałem działaczom jako alternatywę swoją osobę. Wystartowałem w wyborach na prezesa. Wystawiłem swoją pierś, nie chowałem głowy w piasek. Nie wybrali mnie, to niech się teraz bawią. Ja się przyglądam jako kibic. Tragedii z tego powodu nie przeżyłem. Mam 52 lata i czuję się bardzo młodo, mam swój świat, swoje biznesy, towarzystwo, gram sobie w piłkę, golfa, chodzę na mecze Ligi Mistrzów. Nie muszę się babrać w polskim błocie.

Jako kibic dopinguje pan Kazimierza Grenia, który zamierza wysadzić Latę z siodła?

Sam Greń nic nie zrobi. Musi mieć naprawdę realne wsparcie. Jeśli rzeczywiście ma, to zrobi się ciekawie.

Temperatura między panem a Grzegorzem Latą ostatnio jednak wyraźnie opadła. Zawiesiliście broń?

Wie pan co? Ja do Grześka jako do mojego kolegi z boiska nic nie mam. Mogę z nim iść na wódkę, kawały poopowiadać, choć on na moje merytoryczne argumenty odpowiadał folklorystycznie. Wyciągał jakieś trupy z szafy, straszył, mówił o jakichś meczach z Ruchem, które podobno sprzedałem 30 lat temu. Nieważne. Sęk w tym, że Grzegorz nie nadaje się na prezesa PZPN. Nie zna się na biznesie, zarządzaniu, nie ma pojęcia o polityce i marketingu. Zbliżają się święta, więc chciałbym Grzegorzowi złożyć życzenia: „Grzesiu, najlepszym prezentem, jaki mógłbyś otrzymać pod choinkę, jest taki wynik głosowania, który sprawi, że przestaniesz być prezesem”. Mówię to bez złośliwości. Przecież w innym przypadku będzie coraz gorzej. Nazwisko „Lato” będzie się coraz gorzej kojarzyć.

A jak jednak Lato się utrzyma?

Nic się nie stanie. Z Unii Europejskiej nas nie wyrzucą, Euro 2012 też się odbędzie. Piłka nożna to jest taka zabawka z nakręconą śrubką. Cały czas będzie się kręcić. Trzeba jednak zrozumieć, że w tym wszystkim potrzebne są zmiany, działanie profesjonalistów. Dla Grzegorza też by się jakieś miejsce znalazło. Ale dlaczego od razu kazać mu robić coś, o czym nie ma zielonego pojęcia? Funkcja prezesa to coś więcej niż miejsce do zarabiania pieniędzy. To jest misja. Prezes powinien mieć wizję, kontrolować, wyznaczać strategię, przygotowywać linię programową. A jaka jest wizja Grzegorza, wszyscy widzimy. Problemem wielu instytucji w Polsce jest to, że jak się ktoś do czegoś nadaje, to go nigdy nie wybiorą. Wybiorą najsłabszego, bo przy takim słabeuszu można się zawsze ogrzać.

Sądzi pan, że wszyscy obecnie rządzący polską piłką są niereformowalni?

Do otworzenia oczu może zmusić ich świadomość, że już się nie da ogrzać przy słabeuszu. Pewne symptomy się pojawiają. Przed laty legitymacja PZPN sprawiała, że można było wejść na każde wesele w remizie, wznieść toast, wódki się napić i jeszcze dziewczynę poderwać. A teraz? Przyznaj się pan, że jesteś z PZPN, to od razu po twarzy dostaniesz. Taki to nasi dzielni działacze wypracowali wizerunek tej organizacji. Przecież Lato nie jest w stanie wybronić nawet tych rzeczy, które jakimś cudem związek zrobił dobrze. Ludzie mają zakodowane, że PZPN jest zły.

A co takiego związek zrobił dobrze?

Uważam na przykład, że nie ma nic złego w negocjacjach z Franciszkiem Smudą na temat jego kontraktu i pensji dla współpracowników selekcjonera. To jest normalna praktyka wszędzie na świecie. Niby dlaczego Franek nie ma mieć trzymiesięcznego okresu wypowiedzenia, skoro normalne umowy tak wyglądają? Jeszcze niedawno wszyscy się oburzali, bo nie dało się w żaden sposób zwolnić Beenhakkera. A ja się pytam, co się stanie, jeśli np. w roku 2010 Smuda przegra siedem meczów towarzyskich z rzędu po 0:3? I co, nadal wszyscy będą za nim murem? Pewnie nie, ale okaże się, że jest nieusuwalny. A pensje dla współpracowników to też lekka przesada. 40, 50, 60 tysięcy dla asystentów? Przecież tyle nie zarabiał nawet Janas, który wprowadził drużynę na mundial. Poza tym z reguły, np. we Włoszech, selekcjoner dobiera sobie jednego asystenta i trenera od bramkarzy. Reszta sztabu jest stała przez lata. I nikt w prasie o tym nie pisze. Owszem, Franek ma prawo do swoich warunków i dobrze wie, że zrobili go trenerem, bo w innym razie kibice wywieźliby Latę i spółkę na taczkach. Negocjacje finansowe to jest normalna sprawa, ale Grzegorz z kolegami doprowadzili organizację przez siebie zarządzaną do takiego momentu, że media podnoszą krzyk: krzywda się dzieje Franzowi, PZPN go gnębi. Kontrakt na prawa telewizyjne i marketingowe ze Sportfive – to samo. Można to było załatwić po ludzku i przekuć w sukces, ale spece z PZPN schrzanili wszystko.

Pana były klub, Juventus Turyn, odpadł z Ligi Mistrzów po porażce u siebie z Bayernem Monachium 1:4. Tragedia?

Jaka tam tragedia. Przegrali i tyle. Tragedia to jest u nas. Nie ma w tym żadnej przesady: polski futbol spośród w miarę poważnych państw europejskich jest na ostatnim miejscu w tabeli. Takie Cypr, Ukraina czy Rumunia wyprzedzają nas o kilka długości. A u nas w PZPN wszyscy szczęśliwi.