"Urodziłem się w Siemianowicach Śląskich. Tam chodziłem do szkoły, zdałem maturę i odbyłem służbę wojskową. Przysięgę miałem w historycznym dniu, bo 13 grudnia 1981 roku, kiedy ogłoszono stan wojenny. Korzystając z niemieckiego pochodzenia, wyjechałem w 1986 roku z Polski" - powiedział Gregor Zieleznik, który na co dzień mieszka i pracuje w Dorsten koło Gelsenkirchen.
"Do sportu trafiłem już Niemczech i to dość przypadkowo. Polscy hokeiści, którzy grali w zespole Schalke Haie, polecili mnie do tego klubu. Pracowałem tam do 1996 roku. W 2000 roku przeniosłem się do centrum rehabilitacji w Gelsenkirchen; trzy lata później dostałem propozycję z Schalke 04. Pracowałem tam do wiosny tego roku, ale mam chyba stałe miejsce w historii klubu - jako jedyny dotąd fizjoterapeuta najpierw zostałem +podkupiony+, a następnie odszedłem na własną prośbę, a nie zostałem zwolniony" - dodał.
Jak przyznał, największy wpływ na jego decyzję miała rodzina oraz ... rozczarowanie wynikami Schalke w poprzednim sezonie.
"Przez sześć lat pracy w Schalke zdarzało się, że w tygodniu dwie nocy spędzałem w domu. Moja córka ma 11 lat i praktycznie nie widziałem jak dorastała. Zacząłem się zastanawiać czy to wszystko ma sens; doszedłem do wniosku, że muszę więcej czasu poświęcić rodzinie. Poza tym drużyna zajęła w lidze dopiero ósme miejsce. Byłem rozczarowany i postanowiłem coś zmienić. Teraz mam prywatną praktykę. Mogę się dalej rozwijać, bo mam do czynienia z innymi urazami niż typowo piłkarskie" - zaznaczył.
Na czym polegała praca w czołowym niemieckim klubie, w którym współpracował m.in. z Tomaszem Hajtą i Tomaszem Wałdochem? "Byłem odpowiedzialny za wszystko, co dotyczy fizykoterapii. To bardzo szerokie pojęcie, mówiąc krótko robiłem wszystko, by piłkarze byli zdrowi, silni i gotowi do gry" - wyjaśnił Zieleznik.
To właśnie Wałdoch "maczał palce" w tym, że do Zieleznika zgłosił się Smuda. "Byłem nieco zaskoczony, ale ... bardzo się cieszyłem. To dowód uznania dla mojej profesji i tego, co potrafię. Praca z drużyną narodową, to kolejny szczebel mojej drogi zawodowej. Jak w przypadku piłkarza - najpierw jest klub, a później reprezentacja" - powiedział.
Ma za sobą już pierwsze zgrupowanie biało-czerwonych. "Smuda <kupił> mnie tym, że od początku czułem jego zaufanie, choć wcale mnie nie znał. Z doktorem Mariuszem Urbanem współpracowałem, gdy był lekarzem Wisły. Wydaje się, że odbieramy na tych samych falach. Ustaliliśmy już pewne zasady współpracy. W porównaniu z tym, co było praktykowane wcześniej chcemy wprowadzić pewne nowe metody kuracji, inne badania, testy, ale o szczegółach nie będę się wypowiadał. To tajemnica naszego warsztatu" - dodał.
Z polską reprezentacją współpracował już przy okazji mistrzostw świata w Niemczech w 2006 roku. Wówczas była to jednorazowa przygoda. Teraz w sztabie będzie na stałe.
"Poprzez Mladena Krstajicia, który grał wtedy w Schalke, nawiązałem kontakt z Serbami. Ich bazą podczas mundialu miał być ośrodek, do którego z klubem wyjeżdżaliśmy na krótkie zgrupowania przed meczami na własnym stadionie. Wszystko było już prawie zaklepane, gdy niespodziewanie dostałem sms-a od Jacka Krzynówka z pytaniem czy nie pomógłbym polskiej kadrze. Byłem bardzo zaskoczony, ale nie miałem dylematu. Przecież urodziłem się w Polsce i 25 lat mieszkałem" - podkreślił Zieleznik.
Dołączył do reprezentacji na zgrupowaniu w Szwajcarii, później pomagał w czasie mundialu. Uważa, że polscy specjaliści nie muszą się wstydzić swoich umiejętności, a ich problemy biorą się czasem z niedostatków sprzętowych. W Niemczech technika jest na wyższym poziomie, ale z kolei tamtejsze kluby ustępują pod tym względem np. Włochom.
"W Schalke pracował na co dzień lekarz, fizjoterapeuta, dwóch masażystów, dietetyk i rehabilitant; gdy na mecz Ligi Mistrzów przyjechał do nas Milan, to ekipie towarzyszyło m.in. trzech lekarzy i pięciu fizjoterapeutów. Zazwyczaj pracowało ich z piłkarzami jeszcze więcej. Oni na samą opiekę medyczną trzy lata temu wydawali rocznie pięć milionów euro" - zaznaczył.
Zieleznik cieszy się, że dzięki pracy z reprezentacją częściej będzie przyjeżdżał do Polski. "Nie miałem na to odpowiednio wiele czasu. Ale kilka razy gościłem z rodziną w Kołobrzegu i urzekła mnie ta miejscowość" - przyznał.
Święta spędza z rodziną, w Niemczech. "Ale Wigilia jak zwykle była polska, a wręcz śląska. Zupa rybna, kluski, kapusta z grochem i grzybami, tradycyjne makówki. Takie zwyczaje wyniosłem z domu i jestem im wierny. Zresztą moja żona też pochodzi ze Śląska" - zakończył Gregor Zieleznik.