Ten dzień miał być przełomowy w procesie Korony, która w sposób nieuczciwy wywalczyła w sezonie 2003/2004 awans do II ligi. Na sali rozpraw kieleckiego sądu pojawił się Wdowczyk, trener tamtej drużyny, który już wcześniej przyznał się do winy i dobrowolnie poddał karze, ale nie było go na ogłaszaniu wyroku. Tym razem musiał się pojawić, bo zeznawał jako świadek. Jego relacja mogła obciążyć Andrzeja B. oraz Jerzego Engela juniora, który ma zarzut pomocnictwa w uzyskaniu nielegalnego awansu Korony. Wdowczyk miał obowiązek mówić prawdę, bo za składanie fałszywych zeznań groziłoby mu więzienie. Wczoraj był spięty, nerwowo się uśmiechał, przeszkadzały mu błyski fleszy i ciekawskie spojrzenia.

Reklama

Wyluzowany był natomiast Engel. Beztrosko gawędził z napotkanymi ludźmi. - Nie musiałem dzisiaj przyjeżdżać do sądu, ale chciałem usłyszeć, co Wdowczyk będzie mówił w mojej sprawie - zapowiadał. W ponadpięciogodzinnych zeznaniach Wdowczyk poświęcił mu sporo miejsca. Powtórzył to, co mówił w prokuraturze: to Engel poznał go z Andrzejem B. w konkretnym celu: by pomógł w awansie, korumpując arbitrów.

- A może Engel nie powiedział panu, że Korona będzie mieć problemy z awansem, lecz tylko tyle, że posiada ogólną wiedzę na ten temat? - dopytywał jeden z adwokatów. - Uchylam pytanie. To sugerowanie odpowiedzi - ocenił sędzia. Wdowczyk nie miał wątpliwości, że głównym organizatorem korupcji na korzyść Korony był Andrzej B. Że to przede wszystkim on przekazywał pieniądze na sędziów. A nie było mu łatwo wygłaszać takie opinie, bo B., potężnie zbudowany, krótko ostrzyżony mężczyzna, któremu postawiono już ponad sto zarzutów, z odległości dwóch metrów wwiercał w niego ironiczne spojrzenie.

p