Dobrze pan wspomina Polskę?
Zdecydowanie tak. Kibice mnie szanowali, miałem dobry kontakt z kolegami, do dzisiaj wielu z nich pamiętam. Głównie Tomka Rząsę, bo mówił po angielsku i pomagał mi wprowadzić się do drużyny. Ale także Zenona Burzawę, Tomka Kosa, Daniela Dylusia, fajnym facetem był bramkarz Płaczek (Płaczkiewicz - przyp. red.).

Trzy lata temu głośno mówiło się o pana powrocie do polskiej ekstraklasy.
Tak, byłem na testach w zespole Groclinu. Wszystko szło super, ale nie dogadałem się z prezesem klubu.

Pamięta pan jeszcze na tyle język polski, by śledzić w mediach, co się dzieje w naszej piłce?

Niestety, aż tak to nie. W Polsce grałem tylko jeden sezon, prędzej dogadam się po turecku. Ale oczywiście pewnych rzeczy się nie zapomina, kilka słów pamiętam: przepraszam, dziękuję, zimno, gorąco, podaj piłkę (Mapeza mówi te słowa płynnie po polsku - red.). Mam też dobry kontakt z Wiesławem Grabowskim, polskim menedżerem mieszkającym w Zimbabwe. Podrzuca mi sporo materiałów, pomaga, jak może. Kiedyś był moim trenerem, a teraz jest przyjacielem. Na pewno też dzięki niemu w Zimbabwe Polska jest postrzegana jako znaczący europejski kraj.

Myśli pan, że nasza liga to dobre miejsce startu do wielkiej piłki?
Trzeba mieć jeszcze trochę szczęścia i dużo samozaparcia. Ale jest to na pewno coraz lepsze miejsce. Gdy przyjeżdżałem do waszego kraju na początku lat 90., to była nowa liga, wszystko dopiero się tworzyło, a ja myślałem, że będzie bardziej profesjonalna. Teraz w klubach jest sprzęt, są boiska treningowe. Trochę to trwa, ale wszystko się powoli stabilizuje. Na pewno wizerunek polskiej piłki poprawia fakt, że macie spore szanse na Euro 2008, graliście dwa razy z rzędu w mistrzostwach świata. Poza tym organizujecie Euro 2012. To wszystko sprawia, że dla zawodników z Afryki Polska jest coraz lepszym miejscem do rozpoczynania kariery.

Teraz pana drogą podążają Dickson Choto i Takesure Chinyama. Myśli pan, że mają szansę na zrobienie kariery?

Oczywiście, ale są coraz starsi. Dickson gra już bardzo długo w Polsce, Takesure dopiero się rozkręca. Zrobił spory postęp, od kiedy przyszedł do Legii Warszawa.

Ale jeszcze nie tak duży, żeby powalczyć skutecznie o miejsce w reprezentacji z Benjanim Mwaruwarim? Napastnik Portsmouth to teraz nasza największa gwiazda. Ale miejsca w ataku są dwa, a rywalizuje o nie kilku piłkarzy, w tym Takesure. Na pewno każda bramka, którą strzeli w polskiej lidze, zwiększa jego szanse gry w reprezentacji Zimbabwe. Tyle tylko, że w kadrze też musi strzelać. Doceniam polską ligę, ale proszę nie zapominać, że wciąż nie jest to czołowa europejska liga.

O panu też mówiono, że mógł zrobić większą karierę. Były nawet pogłoski, że interesuje się panem Barcelona.

Szkoda, że nie wyszło. Barcelona chciała mnie kupić po meczu z Galatasaray w Lidze Mistrzów, kiedy zagrałem naprawdę nieźle. Niestety, Turcy postawili zaporową cenę.

Były jeszcze szanse w Anglii. W Sunderlandzie gwarantowali panu kontrakt za 20 tysięcy funtów tygodniowo, a pan wolał testy w Arsenalu.

Suma, którą pan wymienia, jest przesadzona. Gra w Arsenal była znacznie większym wyzwaniem niż w Sunderlandzie, więc chciałem podjąć ryzyko. Nie wyszło.

Jaki jest obecnie pana status w reprezentacji?
Ostatnio byłem jednym z dwóch trenerów, którzy tymczasowo prowadzili zespół w meczach eliminacji Pucharu Narodów Afryki. Teraz jestem trenerem kadry do lat 23 i aż do czasu wyboru nowego selekcjonera mam się opiekować pierwszą drużyną.

Ma pan szansę na stałe zostać jej selekcjonerem?
Raczej nie. Z tego, co wiem, federacja szuka na to stanowisko kogoś z Europy. Ja będę oczywiście pomagał.

Odpadliście właśnie z rozgrywek o Puchar Narodów Afryki, co dalej?

Celem jest gra w mistrzostwach świata w 2010 roku. Odbędą się one w RPA, więc awans jest dla zespołów z Afryki szczególnie ważny. W reprezentacji mamy coraz więcej zawodników grających w dobrych ligach europejskich, zespół robi stałe postępy. Jeśli nie będziemy mieli jakiegoś wyjątkowego pecha w losowaniu, awansujemy do finałowego turnieju.

























Reklama