Raport Beenhakkera zostanie najprawdopodobniej podzielony na kilka rozdziałów. Każdy będzie tyczył się innych kwestii - szkoleniowych, organizacyjnych, medycznych, czy psychologicznych. Jak każda praca o charakterze paranaukowym, zostanie opatrzony odpowiednim wstępem i zakończona wnioskami. "Nikt nic szczególnego po raporcie Beenhakkera nie oczekuje" - powiedział członek zarządu PZPN Andrzej Strejlau. "To ma być dokładna historia tego, co zostało zrobione i co się stało w naszym obozie w trakcie czerwcowych mistrzostw Europy. W przyszłości będzie niesłychanie pomocny przy analizach porównawczych".
O pożyteczności takiego dokumentu przekonany jest także Engel. "Gdy pisałem swój raport po mundialu, nie miałem żadnego bliskiego punktu odniesienia. Musiałem cofać się szesnaście lat wstecz, do mistrzostw świata w Meksyku. Po mnie Paweł Janas miał już łatwiej. Leo Beenhakker ma mieć jeszcze łatwiej" - powiedział były selekcjoner.
Ale wcale tak łatwo nie będzie. W założeniu niektórych działaczy raport ma być szczegółowy. Udało nam się dowiedzieć, że na niedawnym spotkaniu Beenhakkera z PZPN, działacze oczekiwali od holenderskiego szkoleniowca, aby opisał niemal dzień po dniu postępy (lub ich brak) każdego polskiego piłkarza w trakcie Euro. Dodatkowo Beenhakker miał się wytłumaczyć, dlaczego Euzebiusz Smolarek grał jako wysunięty napastnik, chociaż piłkarz sam prosił selekcjonera, aby mógł występować na innej pozycji. Leo miał odpowiedzieć, że podsumował wszystko na konferencji po meczu z Chorwacją i teraz nie zamierza znów podejmować tematu. To rozsierdziło działaczy. Poprosili Beenhakkera, aby przynajmniej w raporcie zawarł wszystko to, czego nie powiedział na spotkaniu.
"Czuję niedosyt. Nie jestem zadowolony z jego wystąpienia" - powiedział Grzegorz Lato, członek zarządu PZPN.
"Każdy szkoleniowiec ma swoją wizję pracy i z tego należy zdać potem relację. Zaapelowaliśmy jednak, aby relacja Beenhakkera była bardziej precyzyjna" - dodał Strejlau.
Niektórzy działacze PZPN, w tym kilku ze ścisłego kierownictwa związku, oczekują od Holendra, aby napisał skrajnie obiektywny raport - aby zawarł w nim wyjątkowo szczegółową historię choroby, napisał „co się stało, a co zesr…” (używając słów jednego z nich). Chcieliby całej prawdy, bez owijania w bawełnę. Dopiero wtedy - ich zdaniem - raport będzie wartościowy dla przyszłych selekcjonerów.
Co konkretnie, zdaniem niektórych działaczy, powinien napisać Beenhakker? To na przykład, że zrezygnował z profesjonalnego psychologa odpowiadającego za motywowanie zawodników (a tacy są chociażby w sztabie reprezentacji Niemiec); że nie dopuszczał do siebie doradców; że jego asystenci żyli w takiej atmosferze, która nie pozwalała na własną inicjatywę; że brakowało odpowiedniej, rodzinnej atmosfery; że drużynia podzieliła się na grupy - piłkarze nie spędzali razem wolnego czasu w szerszym gronie; że kondycja była, ale szybkości brakowało; że to nie do końca prawda, jakoby Kuba Błaszczykowski i Maciej Żurawski mieli kontuzje, które uniemożliwiły im grę. I tak dalej, i tak dalej. Jedna wielka spowiedź.
Engel nie ukrywa jednak, że raport sam w sobie będzie subiektywny. Z drugiej strony nie wydaje się, aby Beenhakker w nim szczerze przyznał się do błędów, nawet jeśli znalazł się pod presją działaczy. Niektóre szczegóły zgrupowania w Bad Waltersdorf nigdy nie zostaną podane do wiadomości ścisłego kierownictwa PZPN. Tak samo było z raportami Engela, czy Janasa, którzy nie zamierzali wyjawiać tych niezbyt chlubnych tajemnic szatni.
"Przynajmniej wnioski na koniec raportu muszą być obiektywne" - twierdzi Engel. Jakie te wnioski będą? Beenhakker nie zamierza być obiektywny. Albo inaczej: napisze prawdopodobnie, że obiektywnie rzecz biorąc drużyna była fizycznie przygotowana bardzo dobrze, a główny problem polegał na tym, że niektórzy piłkarze najnormalniej w świecie nie trafili z formą na Euro.