Ciężkie czasy nadchodzą dla futbolu. Ile przez światowy kryzys finansowy może stracić FC Barcelona?
Sofia Moya: Załamanie na rynkach dotyczy wszystkich sektorów, nie tylko sportowego. Merchandising Barcelony w bardzo dużym stopniu zależy od turystyki. Nasze produkty są pozycjonowane w taki sposób, żeby przyciągnąć jak najwięcej nabywców spoza Katalonii. I jeśli Hiszpanię odwiedziło piętnaście procent mniej turystów niż rok temu, to Barcelona sprzedała mniej koszulek i innych gadżetów z logo klubu. Teraz ciężko oszacować ile pieniędzy w związku z kryzysem straciliśmy w trzecim i czwartym kwartale roku, ale prognozy nie wyglądają najgorzej. Drużyna od początku sezonu gra wyśmienicie, a to kluczowy czynnik odpowiadający za przychody. Jeżeli piłkarze utrzymają ten poziom i zdobędą cenne trofea, kryzys przejdziemy łagodniej niż inne kluby. Może być nawet tak, że w przyszłym roku zarobimy więcej niż w obecnym.

Reklama

A konkretnie?
Z szacunków wynika, że budżet w stosunku do ubiegłego sezonu znacznie wzrośnie (z 309 milionów euro do 380 - przyp. red.). Ten wzrost wynika przede wszystkim z lukratywnego kontraktu z Nike, który Barca podpisała na dziesięć lat. Ale także z dodatkowych wpływów marketingowych. Dam przykład: Rok temu nasz największy oficjalny sklep FCBotiga Megastore, który znajduje się obok Camp Nou odwiedziło półtora miliona osób - więcej niż wszystkie muzea w Barcelonie. Zarobiliśmy na nim ponad 20 mln euro.

Macie więc z czego spłacać długi. Jeszcze cztery lata temu zadłużenie Barcelony wynosiło 92,5 mln euro. Dziś ta kwota to niewiele ponad 13 mln.
Kiedy prezesem został Joan Laporta, klub postawił na jak najszybsze spłacenie wierzytelności. Ten proces trwa od czterech lat i przyznaję, że jesteśmy blisko spłacenia całego długu. W tej chwili Barcelona jest jednym z najczystszych klubów w Hiszpanii. To bardzo ważne, by banki ufały nam w stu procentach. Czekają nas przecież nowe projekty jak choćby budowa stadionu.

Latem na ławce trenerskiej Franka Rijkaarda zastąpił Josep Guardiola. Opłacało się?
Oczywiście. Z marketingowego i sportowego punktu widzenia. Pep to młody, pełen energii człowiek i jest rodowitym Katalończykiem, a to jeszcze bardziej utożsamia go z klubem. Poza tym bronią go wyniki.

Kilkanaście miesięcy temu twarzą i liderem zespołu był Ronaldinho. Brazylijczyk nagle przestał być potrzebny i bez żalu przeniósł się do Milanu.
Rynek jest brutalny. Nie znosi próżni. Po trzech grubych latach jaki Ronaldinho spędził w Katalonii, czwarty był bardzo chudy. Marketingowo okazał się kompletną klapą. Wcześniej grał super, popisywał się magicznymi zagraniami, ale cała ta joga bonito nagle gdzieś się ulotniła. Czar prysł, skończył się pewien etap. Nie ma Ronaldinho, jest Messi. Argentyńczyk to dziś nasza najlepsza wizytówka.

Jest szansa, że kiedyś otworzycie jeden z tych waszych dochodowych butików w Polsce?
Strategia marketingowa zakłada rozwój globalny. Każdy rynek jest ważny. Mamy w waszej części Europy kilka sklepów, ale wszystkie działają na zasadzie sublicencji. Nie są to butiki Barcy, ale stoiska wieloklubowe.

Kiedy wreszcie doczekamy się sponsora na koszulkach Barcy?
Przez najbliższe dziesięć lat nic w tej kwestii się nie zmieni. Na koszulkach będzie widniało wyłącznie logo Nike. Okazjonalnie mogą się pojawiać reklamy kampanii społecznych - takich jak ta obecna UNICEFu.

Latem na transfery wydaliście 90 mln euro. Zimą szykujecie kolejne zakupy?
Pieniądze na transfery są. Jako specjalista od marketingu życzyłabym sobie, żeby kiedyś trafił do nas Cristiano Ronaldo. To byłby hit!