Trudno mieć do niego pretensje za to, że taki styl pracy wybrał. Warto jednak wreszcie uświadomić sobie, że Holender w żadnym wypadku nie ma zamiaru przygotować swojego polskiego, młodszego następcy. Holender nie zamierza kreować polskiego selekcjonera, choć poprzedni prezes PZPN Michał Listkiewicz zatrudniając Beenhakkera taką miał właśnie ideę.
Ulatowski twierdzi, że został także trenerem GKS Bełchatów, bo dość ma oglądania meczów w telewizji. Dodał jeszcze, że kadra na tym nie ucierpi, bo przecież obserwacje może robić ktoś inny, a wiosną są i tak tylko dwa ważne mecze reprezentacji. Tymi słowami sam ocenił swoje miejsce w szyku. W tej sytuacji jego pierwsze entuzjastyczne wypowiedzi po tym jak dostał ofertę od Beenhakkera brzmią żałośnie. Przypomnę, że ledwie kilka miesięcy temu przekonywał, że „kadra to dla niego nie tylko praca, ale też pasja”.
Rola drugiego trenera jest we współczesnej piłce ogromna. Odpowiada on nie tylko za obserwacje rywali, ale przede wszystkim sprawdza w jakiej formie są kandydaci do kadry, jeździ po całej Europie, rozmawia z piłkarzami i klubowymi trenerami. Wreszcie kreuje koncepcje, proponuje pierwszemu trenerowi konkretne rozwiązania, spiera się z nim, dyskutuje o taktyce. W taki właśnie sposób u boku Bobby'ego Robsona wypłynął słynny obecnie Jose Mourinho. Wypłynął, bo Sir Robson tego chciał. Don Leo Beenhakker ufa tylko swoim najbliższym holenderskim współpracownikom, a jeśli już dla zamydlenia oczu dobiera sobie Polaków to stawia na grzecznych potakiwaczy takich jak Ulatowski. Wykorzystuje ich do ustawiania słupków na treningach i przeprowadzania rozgrzewek. Próbujących dyskutować (Dziekanowski, Kaczmarek), pozbywa się.
Trudno traktować to jednak jako zarzut i na siłę zmieniać Beenhakkera, który niejednokrotnie wypowiedział się o tym co myśli o tzw. polskiej myśli szkoleniowej. Inaczej sprawa wygląda ze strony moralnej (można mieć żal, że Holender traktuję Polskę wyłącznie jako miejsce zarabiania pieniędzy), a inaczej formalnej. Skoro zaproponowano Beenhakkerowi znakomity kontrakt na prowadzenie reprezentacji, bez żadnych dodatkowych zapisów, które gwarantowałaby, że po słynnym Holendrze nie zostanie spalona ziemia, to nie można mieć do niego pretensji.
Co więcej, wcale nie jestem przekonany, że Beenhakker nie będzie osiągał sukcesów. Leo wyraźnie łapie drugi oddech i znalazł sposób, aby jego socjotechnika dająca tak dobre rezultaty w poprzednich eliminacjach, a która kompletnie przestała działać przed mistrzostwami Europy, znów była skuteczna. Selekcjoner wymienił po prostu grupę zawodników. Kultowe metody motywacyjne Beenhakkera nie wpływały już w żaden sposób na Żurawskiego czy Bąka, ale młodsi gracze jak Jodłowiec, Wojtkowiak czy Lewandowski są nimi zachwyceni. Jeśli dadzą się oczarować jak ich poprzednicy, to kolejny raz zagramy w wielkiej imprezie. Pytanie tylko czy po trzech kompletnie nieudanych turniejach nie warto by wyżej zawiesić poprzeczki i nie zadowalać się już jedynie samym uczestnictwem.