Listkiewicz jest jedną z najlepiej zorientowanych osób w kwestii kontraktu Holendra, gdyż był jednym z jego autorów. To za jego rządów Leo rozpoczął pracę z reprezentacją. To Listkiewicz przedłużył z nim umowę, dał premię i podwyżkę (do 800 tysięcy euro rocznie), zanim awansowaliśmy do finałów mistrzostw Europy.

Reklama

Teraz z kłopot z holenderskim szkoleniowcem ma nowy szef PZPN i jak na razie nie bardzo potrafi przeciwstawiać się pomysłom selekcjonera naszej kadry. Grzegorz Lato nawet w kwestii zaangażowania Leo w pracę w Feyenoordzie nie zajął jasnego stanowiska. Niby powiedział, że Beenhakkerowi nie wolno pracować na dwa fronty, ale dodał, że nie może decydować o tym, co trener będzie robił w czasie wolnym.

W czwartek ma dojść do spotkania prezesa Laty z Beenhakkerem. Obaj panowie jeszcze raz przedyskutują kwestię obowiązków Leo. Jeśli ktoś myśli, że Holender może tego dnia dostać do podpisania dymisję, to jest w błędzie. W tej chwili nie ma bowiem podstaw, by go zwalniać bez konieczności wypłacenia gigantycznego odszkodowania.

"Leo nie podpisał przecież żadnej umowy z Feyenoordem, więc nie pracuje dla konkurencji. W ogóle ten kontrakt opiera się na dżentelmeńskich zasadach. Nie ma w nim żadnych gróźb. Obowiązują standardowe przepisy prawa pracy" - powiedział Listkiewicz. "Oczywiście, gdyby Leo ewidentnie zaniedbywał swoje obowiązki, to byłyby podstawy do dymisji. Na przykład: jeśli Wydział Szkolenia PZPN opracuje mu szczegółowy plan pracy na najbliższe 40 dni, jakie dzielą nas od wiosennych meczów, a Leo nie przestrzegałby go, mogłoby to być powodem do zwolnienia" - dodał były prezes.