>>>Zobacz bramkę Parka

>>>Na dwa zero podwyższył Ronaldo

Reklama

>>>Tak Manchester strzelił trzecią bramkę

>>>Honorowy gol Arsenalu

Ostatni raz obrońca tytułu awansował do finału w 1996 roku i był nim Juventus. Wygrać po raz drugi z rzędu w najważniejszych klubowych rozgrywkach nie udało się jeszcze nikomu.

We wtorkowy wieczór na Emirates właściwie ani przez chwilę nie można było mieć wątpliwości, która z drużyn jest lepsza i bardziej dojrzała. Arsenal się miotał, a Manchester bezlitośnie punktował. Jak doświadczony bokser, który zna swoją wartość oraz siłę ciosu, więc daje się najpierw harcownikowi wyszaleć. Inna sprawa, że pozostawił mu jakiekolwiek nadzieje przez niecałe 500 sekund.

Stadion Arsenalu znajduje się nieco na uboczu Londynu. By się na niego dostać z centrum angielskiej stolicy trzeba przejechać kilka stacji metrem. Już dwie godziny przed meczem kolejka pełna była ubranych w czerwono-białe koszulki kibiców, ale było nad wyraz spokojnie. Nie słychać było żadnych śpiewów, nawet głośniejszych okrzyków. Trzy-cztero osobowe grupki grzecznie zmierzały od wyjścia z metra na robiący niesamowite wrażenie i wciąż jeszcze pachnący świeżością stadion. Tak jak w całym Londynie, tak i tutaj słychać było niemal wszystkie języki świata. Szwedzi w koszulkach z charakterystycznym logo z armatą mieszali się z ubranymi w klubowe szaliki Japończykami. Hindusi w turbanach ze znaczkami wpiętymi w klapy szli na trybuny obok wymieniających po rosyjsku uwagi biznesmenami w garniturach. Publiczność na Emirates Stadium stała się przez ostatnie lata niemal tak samo kosmopolityczna jak skład zespołu Arsene’a Wengera.

Reklama

Na trybunach nie było już jednak ani cicho, ani tym bardziej nudno. Każdy kibic przed wejściem dostał chorągiewkę w barwach klubu i gdy 60 tysięcy ludzi śpiewając „Boys are back in town” machało flagami atmosfera stała się naprawdę odświętna. Widać było, że ci ludzie gorąco wierzą w to, że United można wyeliminować. Wszak na tym właśnie stadionie pokonali ich w listopadzie w Premiership 1:0. Każde dojście piłkarza Manchesteru do piłki kwitowane było przeraźliwymi gwizdami. Tym większe było więc i rozczarowanie.

Piłkarze gospodarzy próbowali nawet czarów. Gdy Arsenal pierwszy raz wykonywał rzut rożny Emmanuel Adebayor podbiegł do zmierzającego z piłką do narożnika Robina van Persie poprosił go o futbolówkę, serdecznie ją ucałował i dopiero oddał. Po ośmiu już minutach okazało się jednak, że zadanie będzie szalenie trudne, a gusła nie pomogą. To była pierwsza wycieczka piłkarzy United pod pole karne Arsenalu. Dośrodkowywał Cristiano Ronaldo, fatalnie pośliznął się Gibbs i Park Ji Sung nie miał żadnych problemów, by strzelić gola.

Gdy pięć minut później fenomenalnym strzałem z rzutu wolnego z odległości około 30 metrów popisał się Ronaldo (swój udział przy bramce miał i Almunia) stało się jasne, że United po podbiciu Moskwy w zeszłym roku skierują teraz kurs na Rzym.

W prasie brytyjskiej w dniu meczu można było przeczytać jak bardzo Wenger ufa Adebayorowi. Francuz rozpływał się w zachwytach nad wysokim atakującym rodem z Togo. Tymczasem napastnik zupełnie jakby spoczął po tych pochwałach na laurach. Jedyne czym się wyróżniał to sprzeczki z Rio Ferdinandem i faule.

Arsenal był bezradny i po prostu się miotał. Linia obrony United grała niemalże bezbłędnie, a każdy atak gospodarzy był rozbijany ze stoickim spokojem i niemalże flegmą. Ferguson użył swojej ulubionej taktyki wyjazdowej. Z przodu na szpicy zostawił samego Cristiano Ronaldo, natomiast Wayne Rooney musiał harować na całej długości lewego skrzydła. Bywały momenty w meczu, że cofał się aż pod bramkę Edwina van der Saara, gdzie walczył o odbiór futbolówki.

Rooney miał jednak swój udział także przy bramce. To on zaliczył decydujące podanie w 61. minucie przy drugim golu Cristiano Ronaldo. Ta akcja powinna być wyświetlana na kursach trenerskich jako doskonały przykład jak się powinno wyprowadzać kontrę. Arsenal wykonywał rzut rożny, piłkę na 18 metrze przejął Portugalczyk, podał do Parka, ten mu ją oddał. Ronaldo zagrał do Rooney’a i dostał futbolówkę będąc już sam przed Almunią. Cztery podania! Całość trwała dosłownie kilka sekund. Efekt – piorunujący.

Po trzeciej bramce stadion Arsenalu zaczął z minuty na minutę pustoszeć, a nad Emirates słychać było tylko i wyłącznie fanów United. Nie zmienił tego nawet gol dla Kanonierów, którego z rzutu karnego strzelił Van Persie. Bardziej od bramki komentowano idiotyczne zachowanie Darrena Fletchera, który przy stanie 3:0 wyciął od tyłu w polu karnym Fabregasa, nie tylko prokurując karnego, ale i eliminując siebie samego z rzymskiego finału. Sędzia Rosetti pokazał mu bowiem czerwoną kartkę.

Teraz pytanie tylko czy znowu dojdzie do powtórki zeszłorocznego finału i przeciwnikiem United będzie Chelsea? Czy może doczekamy się jednak meczu marzeń każdego chyba kibica w Europie a podopieczni Fergusona spróbują się z Barceloną?

Arsenal Londyn – Manchester United 1:3 (0:2)

Bramki: Robin Van Persie (76.) – Ji-Sung Park (8.), Cristiano Ronaldo (11., 61.)

Czerwona kartka: Darren Fletcher (75.). Sędzia: Roberto Rosetti (Włochy)