Jak się pan miewa? Ostatnio było o panu cicho.

Normalnie sobie żyję. Ostatnio w Anglii głównie deszcz pada. Oprócz tego dużo trenuję, a mało gram, czyli sytuacja się w niczym nie zmieniła.

W Polsce ostatnio informacją numer jeden był pański transfer do Arisu Saloniki.

Nikt z Grecji się ze mną nie kontaktował, z nikim nie rozmawiałem na temat transferu, z nikim nie negocjowałem. Gdyby w tej informacji był chociaż jeden procent prawdy, ale nie ma... Klub, który jest właścicielem mojej karty zawodniczej, czyli Racing Santander, też się do mnie nie zgłaszał, nie informował o żadnym zainteresowaniu. Widziałem oczywiście tę informację w internecie i sam się zdziwiłem skąd taka plotka.

Reklama

Może pański menedżer rozgłasza takie informacje, by zrobić nieco zamieszania?

Problem w tym, że nie mam menedżera. Wszystkie decyzje podejmuję sam, konsultując wszystko z tatą.

Niektóre specjalistyczne strony internetowe dalej podają, że menedżerem Smolarka jest Jan de Zeeuw.

Reklama

To może pan do nich zadzwonić i im powiedzieć, żeby to usunęli, bo to zwykła bzdura. Nie mam z nim nic wspólnego. Nie było między nami żadnej kłótni. Po prostu pan de Zeeuw już nie jest moim menedżerem i tyle.

Skoro nie ma pan menedżera, to sam pan sobie szuka nowego klubu?

Nie, oczywiście nie jest tak, że skoro nie mam agenta, to nikt się nie zajmuje moimi sprawami. Jest kilka osób, które pracują nad ewentualnymi transferami, ale i tak wszystko zależy ode mnie i konsultacji z tatą. Mam dobrych ludzi. Na razie się jednak tym nie zajmuję.

Czyli wraca pan po sezonie do Racingu Santander?

Tak. Mam w Hiszpanii jeszcze dwuletni kontrakt. Dziwi mnie tylko to, że nikt z Racingu do tej pory się mną nie zainteresował. Nikt nie dzwonił, nie obserwował. Liczę jednak na to, że zostanę w hiszpańskim zespole na przyszły sezon. Nie wiem jeszcze tylko, czy trener Juan Muniz odejdzie. A przecież to właśnie on przed sezonem otwarcie mi powiedział, że nie widzi mnie w składzie. Kiedy tam grałem, zespół zajął piąte miejsce w Primera Division, a teraz Racingowi idzie zdecydowanie gorzej, skończy ligę gdzieś w drugiej połowie tabeli.

Dwa ostatnie sezony w pana wykonaniu były dużo słabsze w porównaniu z tym, do czego pan nas przyzwyczaił.

Nie zgadzam się, że dwa. W Racingu nie wyglądało to źle, szczególnie jeżeli porównamy to z tym, co dzieje się teraz w Boltonie. Bardzo mi pomaga, gdy trener pokazuje, że we mnie wierzy, stawia na mnie. Podobnie jak uznanie ze strony kibiców. Tak było w meczach reprezentacji, kiedy pokazywałem, na co mnie naprawdę stać.

Wielu ludzi mówiło, że liga angielska nie jest stworzona dla pana.

Inni mówili, że nie poradzę sobie w Hiszpanii, a strzeliłem kilka bramek, zagrałem sporo meczów. Takie gdybania są bez sensu. Mówię, że kiedy czuję wiarę trenera, kiedy się na mnie stawia, to idzie mi bardzo dobrze. Popatrzcie na moje występy w Bundeslidze. Szkoleniowiec Borussii Dortmund Bert van Marwijk stawiał na mnie i w Niemczech super mi się grało. To były dla mnie dobre lata. W reprezentacji zawsze grałem najlepiej jak potrafię. Tak jak teraz z San Marino. Z Irlandią Północną nie zmieściłem się w składzie, a kilka dni później strzeliłem cztery gole. Co z tego, że to było tylko San Marino? Sztuką jest wbić cztery gole nawet im. Poza tym nic nie wskazywało na to, że tak się to wszystko w Boltonie potoczy. Teraz każdy jest mądry. Tymczasem ja niczego nie żałuję. Piłkarze mają fajne życie, mieszkam już w którymś z kolei kraju, w każdym czegoś się uczę, w każdym coś nowego poznaję.

Na razie nauczył się pan doskonale teorii angielskiego stylu "kick and rush". Bolton gra prymitywną piłkę.

No tak, Arsenal to nie jest. Ale co miałem zrobić? W Racingu mnie nie chciał nowy szkoleniowiec. Pojawiła się propozycja z Boltonu, nie mogłem wybrzydzać. Prawda jest jednak taka, że Megson przed sezonem ściągał naprawę niezłych piłkarzy. Pojawił się doskonale mi znany z Feyenoordu Szwed Johan Elmander. Przyszedł inny znany mi z Holandii piłkarz Riga Mustapha. Te transfery wskazywały na to, że Bolton będzie grał kombinacyjną, ofensywną piłkę. Megson nawet próbował kilka razy tak zagrać, ale nie przyniosło to żadnych rezultatów, więc szybko wrócił do sprawdzonego stylu. Czyli oparcia wszystkiego o wysokiego Kevina Daviesa.

Dlaczego nie poszedł pan do FC Toulouse?

Nie było żadnego kontaktu z Francuzami. Nikt w Racingu nie powiedział mi nigdy, że Tuluza się po mnie zgłaszała. Tymczasem czytałem później w polskiej prasie, że mnie widziano na mieście, że już podpisałem kontrakt, później, że go odrzuciłem i tak dalej. Na żadnych rozmowach z Francuzami nigdy nie byłem. Nie kłamię w takich sprawach.

Dotychczas zdecydowanie najlepiej panu szło w Holandii i Niemczech. Będzie pan szukał klubu w tamtym kierunku?

Nie wiem. Pewnie istnieje taka możliwość, bo w piłce nigdy nic nie wiadomo. Mówię, że wrócę do Hiszpanii, ale oczywiście nie mam pojęcia, czy mnie tam będą chcieli. Tak jak powiedziałem, nikt się ze mną nie kontaktował. Muszę jednak najpierw stawić się w Hiszpanii, porozmawiać z trenerem. Tym, co teraz tam jest, być może z nowym, nie wiem. Liczę jednak na dobrą i przede wszystkim regularną grę w przyszłym sezonie.

A nie dziwi pana, że się z panem nie kontaktują? Hiszpanie powinni się interesować swoim zawodnikiem na wypożyczeniu.

Ja już byłem wypożyczony - z Feyenoordu do Borussii i już później w Dortmundzie zostałem. A jak odczytywać ten brak zainteresowania? Nie mam pojęcia. Widocznie co kraj, to obyczaj.

Dostał pan powołanie na zgrupowanie reprezentacji do RPA.

I to mnie oczywiście bardzo cieszy. Na razie jednak myślę tylko o lidze i na tym się skupiam. Skończy się sezon w Anglii i będę miał okazję zacząć zajmować się kadrą.

Wierzy pan w awans na mistrzostwa?

Tak, wierzę. Najważniejsze, że wciąż najwięcej zależy od nas samych. Musimy odzyskać ten styl i formę z eliminacji Euro 2008. Wtedy wszystko wciąż jeszcze będzie możliwe. Jeżeli wygramy wszystko do końca eliminacji, to zdołamy awansować.

Jakie są pana stosunki z Leo Beenhakkerem? Jako jedyny nie podbiegł pan do niego cieszyć się z gola w meczu z San Marino.

Moje stosunki z trenerem są dobre i zawsze takie były. Mam taki charakter, że gdy jestem niezadowolony, to daję temu wyraz. Gram dla Polski i dla kibiców. Dla mnie największą nagrodą jest cały stadion skandujący moje imię i nazwisko, jak to było w Kielcach ostatnio. Niesamowicie cieszyłem się z tych bramek, bo przecież wcześniej nie zagrałem z Irlandią Północną. To chyba dobrze, że byłem wściekły z tego powodu, że nie zmieściłem się w składzie, prawda? Moje stosunki z trenerem są jednak naprawdę dobre. On nigdy nic złego o mnie nie powiedział i ja też nie powiem o nim złego słowa.

Powiedział jednak, że na mecz z Irlandią Północną pan się nie nadawał. Że trzeba było nad panem popracować.

Gdy nie jestem gotowy, by grać, to po prostu nie przyjeżdżam na kadrę. Kiedy jednak jestem na zgrupowaniu, znaczy to, że mogę grać. Podczas zgrupowań i meczów totalnie koncentruję się na reprezentacji, nie myślę wtedy o klubie, lidze itd. Ostateczna decyzja zależy jednak zawsze od trenera i zawsze ją respektuję.

Na pewno ma pan wielu znajomych w Rotterdamie. W Feyenoordzie trenerem jest pana tata. Co tam się mówi o tym, że Leo pracuje w klubie?

Szczerze mówiąc, mam bardzo słąby kontakt z Feyenoordem, ale z tego, co wiem, to wszyscy są niesamowicie zadowoleni. Feyenoord to wielki klub z tradycjami i kibicom należy się wreszcie lepszy sezon niż taki, jakie ostatnio bywały. Sądzę, że Leo byłby odpowiednim człowiekiem, by to zmienić. To legenda klubu i kibice go uwielbiają. Zawsze był świetnym trenerem, co pokazał także u nas, wydaje mi się, że może być równie dobrym menedżerem.

A pan co sądzi o tej sytuacji?

Nie mam żadnych pretensji do Beenhakkera. Nieraz pokazał, że całkowicie się angażuje w sprawy naszej reprezentacji i że jest całkowicie oddany kadrze. Zawsze daje z siebie sto procent. Nie mam z tym problemu, że Leo pomaga Feyenoordowi.

Chciałby pan kiedyś wrócić do klubu z Rotterdamu?

Nigdy nie wiadomo, jak się życie potoczy. Dlaczego nie?

A w Polsce chciałby pan zagrać? W naszej lidze nie pojawił się pan na boisku nawet na sekundę.

Grałem już w wielu krajach, nigdy nie mówię "nie". To byłoby na pewno ciekawe doświadczenie.

Wierzy pan, że wrócą te czasy, kiedy seryjnie zgarniał pan kolejne nagrody i wyróżnienia?

Te nagrody nigdy dla mnie nie były najważniejsze. Najbardziej cenię sobie uznanie kibiców. To, co się działo przy okazji meczu z San Marino w Kielcach, to było piękne przeżycie.