Polska kojarzy się panu z...
Z mistrzostwami świata w Niemczech. Nie wyszliście z grupy, ale przynajmniej byliście na mundialu. Nie to co mój Honduras.

Nie słyszał pan o Ryszardzie Kapuścińskim?
To jakaś kawa?

Pan chyba żartuje! To najwybitniejszy polski reportażysta. Autor książki „Wojna futbolowa”, w której opisywał m.in. konflikt z 1969 roku między Hondurasem i Salwadorem.
Honduras brał udział w jakiejś wojnie? Coś się panu pomyliło. Salwador starł się wtedy z Gwatemalą. Nawet niedawno oglądałem o tym film. To szokujące, po stronie Salwadoru walczyły już 9–letnie dzieci.

Słabo pan zna historię własnego kraju (Costly uwierzył dopiero wtedy, kiedy zobaczył na okładce „Wojny futbolowej” flagę Hondurasu).
Rzeczywiście, mogłem się pomylić. Może dlatego, że nie wychowywałem się w Hondurasie, ale w Meksyku. Moi rodzice rozwiedli się, kiedy miałem 6 lat. Byłem wtedy mały i nie wszystko do mnie docierało. Na szczęście. Wyjechałem do Meksyku, gdzie mama powtórnie wyszła za mąż. Najbardziej cieszy mnie to, że mam dobry kontakt zarówno z mamą, jak i z tatą.

Pański ojciec grał na mistrzostwach świata w 1982 roku. Pomaga w karierze?
Oczywiście. Mówił, że Europa może mnie tylko wypromować i doradzał transfer do Bełchatowa. On zaczynał od hiszpańskiej Malagi, ja od nieco słabszego klubu, GKS Bełchatów, więc powinienem sobie poradzić.

W Hondurasie należał pan do ulubieńców kibiców.
Tak było, bo zdobywałem dużo bramek. U nas kibice są wymagający. Strzelasz – jesteś Bogiem, przestajesz trafiać – możesz skończyć na ulicy. Piłka nożna to religia w Hondurasie. Na mecze ligowe przychodzi po 20 tysięcy ludzi.

Za to pan zaczynał karierę w Meksyku.
W Pumas, jednym z największym klubów w tym kraju. Kiedyś po treningu spotkałem Hugo Sancheza. To był mój idol. Zaraz zrobilem sobie z nim kilka fotek. W Meksyku grałem w czterech klubach. Później, z powodu limitów wiekowych, musiałem wrócić do Hondurasu.

W Bełchatowie powtarzają, że chrapkę na pana miały kluby włoskie.
Nie tylko włoskie. Gdybym nie trafił do Bełchatowa, wyjechałbym do Chin. Jeśli w czerwcu GKS nie wykupi mnie z Platense, wtedy pojadę do Włoch. Moimi interesami zajmuje się menedżer innych honduraskich piłkarzy z Serie A, m.in. Edgarda Reyesa z Romy. Coś tam dla mnie znajdzie.

Życie kilkaset tysięcy kilometrów od domu, w zupełnie nowym środowisku, nie przeraża?
Przeraża mnie wasza zima. Kiedy pierwszy raz zobaczyłem śnieg, oniemiałem. Najgorsza jest jednak bariera językowa. Jestem człowiekiem kontaktowym, a z nikim nie mogę porozmawiać. Niedługo dostanę nauczycielkę języka polskiego, a teraz pomaga mi drugi trener Bełchatowa, Marek Zub. W wolnym czasie oglądam telewizję. I to polskie programy! Nic nie rozumiem, ale przynajmniej zabijam czas.

W Bełchatowie ma pan zastąpić Radosława Matusiaka.
To musi być wielki piłkarz, bo ciągle o nim słyszę. Wszyscy wokół mówią o Matusiaku, ale przyszła kolej na mnie. Dostałem po nim numer i muszę spłacić kredyt zaufania. W czasie przygotowań wszystko wyglądało dobrze.

Wytrzymał pan obciążenia? Trener Lenczyk słynie z twardej ręki.
Przepraszam, kto?

Jest pan oryginałem. Nie słyszał pan o wojnie we własnym kraju, nie wie pan, jak się nazywa pański trener.
No to chyba palnąłem gafę. Oczywiście, że teraz kojarzę, ale na razie nie posługuję się imionami czy nazwiskami. Chyba muszę przyspieszyć tę naukę polskiego.

































Reklama