Był pan górnikiem w kopalni Bełchatów, dziennikarzem sportowym opisującym afery w polskiej piłce, senatorem RP, ważną figurą w Głównym Urzędzie Celnym, wojującym rzecznikiem prasowym PZPN, wiceprezesem Polskiego Radia Katowice SA, zastępcą dyrektora Muzeum Sportu i Turystyki. Teraz ubiega się pan o stanowisko prezesa PZPN. Czy to przypadkiem nie prowokacja mająca ośmieszyć innych kandydatów?
Piętnaście lat temu powiedziałem przełożonym z "Przeglądu Sportowego", że biorę trzymiesięczny urlop bezpłatny - bo jako kandydat niezależny - zamierzam zostać senatorem RP. Pierwszą reakcją 99 procent kolegów z redakcji był gromki śmiech. Natychmiast stałem się dyżurnym obiektem drwin nie tylko środowiska dziennikarskiego, lecz również piłkarskiego. Po ogłoszeniu wyników wyborów nikt już się nie śmiał. Za to problem mieli moi szefowie, bo nie wiedzieli co zrobić z podwładnym senatorem.

Ale pan już przecież pracował w PZPN. Był nawet głównym obrońcą uchodzącego za uosobienie betonu, prezesa Mariana Dziurowicza. Dzisiaj gra pan reformatora, który chce posprzątać po Listkiewiczu?
Wtedy wziąłem na siebie ciężar nie tylko nacisku medialnego, ale również obrony przed agresją szefa sportu Jacka Dębskiego i jego ekipy. Wszyscy odsądzali mnie od czci i wiary, bo ośmieliłem się opowiedzieć po stronie "tego złego", czyli Dziurowicza. Ale czas pokazał, jakie wartości moralne reprezentowała każda ze stron tamtego konfliktu. Kto kim był. Główni bohaterowie już nie żyją, więc przemilczmy szczegóły. Dumny jestem, że wtedy pracowałem z Marianem Dziurowiczem. Natomiast dzisiaj swoim nazwiskiem, dorobkiem życiowym i zawodowym gwarantuję, że w PZPN zapanuje porządek. Że wszystko tam będzie przejrzyste i jawne, że skończy się chowanie niewygodnych papierów do szuflad czy zamiatanie skandali pod dywan.

Ponad dwa lata temu o moralności Mariana Dziurowicza, kupującego mecze dla GKS Katowice, opowiadał publicznie jego syn Piotr.
Nie mogę oceniać Mariana Dziurowicza jako prezesa GKS Katowice, bo nie pracowałem z nim w klubie, lecz w centrali PZPN. Ale gdyby Dziurowicz senior łamał prawo, będąc szefem związku, wykazałaby to któraś z pięćdziesięciu kontroli, jakie nasłali na niego Dębski i spółka. A za handel, nawet udowodniony, ligowymi meczami i tak nie można go teraz rozliczyć, bo nie żyje. Zajmijmy się więc rekinami korupcyjnego procederu, którzy wciąż mają się świetnie.

I pan się za tych rekinów korupcji weźmie, czy tylko będzie to obiecywał, a później ? jak Listkiewicz i jego ludzie ? udawał, że walczy z korupcją?
Walka z korupcją to najważniejsze przesłanie mojej kampanii wyborczej i główny cel, jaki będę realizował jako prezes związku. Jest tu sporo do zrobienia, bo zaniechanie to był główny grzech obecnego zarządu PZPN. Listkiewicz na dodatek nie potrafił kierować ludźmi i w ogóle związkiem. Ale przyznam się ze wstydem, że kiedy za kratki trafił sędzia Antoni F., ja też myślałem, że jest on jedną z nielicznych czarnych owiec. Naiwny byłem. Bo polską piłkę przeżarła systemowa korupcja. Ustawianie wyników meczów było normą, uczciwość - marginesem. Skoro od ekstraklasy do C klasy królowała u nas wolna amerykanka, to działacze klubowi rywalizowali między sobą także w tej specjalności.

Pan, który pisał o aferach w polskiej piłce i ciągle tkwił w tym środowisku, opowiada dziś bajkę o paru czarnych owcach?
Bo tylko raz się zetknąłem z korupcją. Przy okazji słynnego meczu finałowego o Puchar Polski między Aluminium Konin a Amicą Wronki. Nie miałem dowodów, że sędzia tego spotkania Marek Kowalczyk wypaczył wynik spotkania na korzyść Amiki. Ale zrobiłem potworną awanturę, o co pretensje mieli do mnie tylko dwaj ludzie: kwalifikator tego meczu Alojzy Jarguz i "Fryzjer". Jednak później to ja zablokowałem karierę sędziemu Kowalczykowi, którego Wydział Sędziowski PZPN uparcie chciał namaścić na arbitra międzynarodowego.

Powiedział pan, że walka z korupcją będzie celem nadrzędnym prezesa Jagodzińskiego. W jaki sposób chce pan karać winnych?

Ludzie piłki, którzy dopuścili się korupcji, poza dyskwalifikacjami będą musieli dodatkowo ponieść kary finansowe. Pieniądze te powinny być przeznaczane na szkolenie dzieci i młodzieży. Sankcje wobec klubów to kary finansowe, punkty minusowe oraz degradacja nawet o dwa szczeble.

A w jaki sposób zamierza pan z łapówkarzami walczyć?
Poprzez wprowadzenie prostych uregulowań prawnych, które ograniczą pokusę korupcyjnych zachowań. Przykład? Obsada sędziowska musi być jawna i znana miesiąc naprzód. Podobnie jak obsada kwalifikatorów, którzy będą musieli wystawiać oceny sędziom tuż po zakończeniu meczu. Poszczególni arbitrzy sami wskażą kluby, w których pracują ich znajomi i koledzy. I meczów tych zespołów prowadzić nie będą. Każdy sędzia podpisze zobowiązanie, że natychmiast musi powiadomić o jakimkolwiek kontakcie, jaki przed meczem próbowała z nim nawiązać osoba związana z klubami, których spotkanie ów arbiter miał prowadzić. Jeżeli nie powiadomi, zostanie surowo ukarany. To tylko kilka przykładów w odniesieniu do sędziów. Ale rozwiązania te będą dotyczyły też działaczy, piłkarzy i trenerów.

Na czyje poparcie może pan liczyć w wyborach?
Nie mam żadnej grupy, która mnie popiera. Jestem do dyspozycji całego środowiska piłkarskiego. Nikomu niczego nie obiecywałem jako przyszły prezes związku. Niczego poza ciężką pracą. Natomiast jestem bardzo wymagający. Wobec ludzi i wobec siebie. Ale ta cecha już została doceniona przez 15 z 49 tak zwanych podmiotów prawnych, uprawnionych do zgłaszania kandydatów na nowego prezesa PZPN. Są to wojewódzkie związki piłkarskie oraz kluby I i II ligi. Poza mną 15 wymaganych zgłoszeń otrzymał tylko Grzegorz Lato. Teoretycznie jest jeszcze miejsce dla trzeciego i zarazem ostatniego kandydata. Bo nowy statut związku wyklucza możliwość zgłaszania kandydatur z sali. Panowie Ryszard Czarnecki i Andrzej Rusko, twierdząc, że zostaną zgłoszeni ustnie w dniu zjazdu, delikatnie mówiąc, mijają się z prawdą.

Pod względem mentalności i poglądów bliżej panu do Romana Koseckiego czy do obecnego wiceprezesa PZPN od szkolenia młodzieży Eugeniusza Nowaka?

Do każdego, kto będzie mnie wspierał w wyprowadzaniu polskiej piłki z wyboistej drogi na autostradę. Teoretycznie więc takie kryteria może spełnić i Kosecki, i Eugeniusz Nowak.

A Listkiewicz? Dla niego też widzi pan miejsce w swym gabinecie?
Ma on bez wątpienia bardzo dobre kontakty międzynarodowe. Zarówno z FIFA, jak i UEFA. Sztuką będzie wykorzystać te kontakty z pożytkiem dla polskiej piłki, a nie - jak bywało - głównie dla niego. Listkiewicz nie będzie członkiem nowego zarządu. To jednak nie oznacza, że powinien być całkowicie wyrzucony z polskiej piłki.

W polskiej piłce wciąż krążą duże pieniądze. Czy to nie jest powód, dla którego stara się pan o prezesurę?

Ja już byłem w paru innych, bogatszych i bardziej prestiżowych niż PZPN miejscach. Wiem, że związkowi potrzebny jest dziś dobry gospodarz. Ktoś, kto te duże pieniądze zagospodaruje we właściwy sposób. Ktoś, kto poprawi wizerunek PZPN, stawiając na jawność jego wszystkich działań. Będąc członkiem zarządu spółki skarbu państwa, każdego roku dwukrotnie bywałem poddawany audytowi. Nie tylko nie zdefraudowałem choćby złotówki, lecz miałem współudział w zyskach.

I dlatego wszyscy mają panu bezgranicznie zaufać?
Byłem pierwszym dziennikarzem w Polsce, który odważył się publicznie napiętnować nieprawidłowości w naszej piłce. Czternaście lat temu napisałem książkę pod tytułem Cwaniaczku nie podskakuj, po której wydaniu miałem wiele kłopotów. Ale one dodały mi sił. Dzisiaj staję przed szansą realizacji w celów, jakie sobie stawiałem jako dziennikarz. Swoją kandydaturę na prezesa traktuję bardzo poważnie, profesjonalnie. W meczu, który już się zaczął, wytrzymam do 90. minuty. Sił na pewno wystarczy mi na dogrywkę i ewentualny konkurs rzutów karnych. A zapewniam, że i w tej konkurencji jestem skuteczny!






























Reklama