Dziś zamiast ekscytować się pogonią za Manchesterem w lidze, kibice Chelsea zastanawiają się: kto odejdzie pierwszy – Mourinho czy Abramowicz? Oczywiście przewagę ma Rosjanin, może po prostu wyrzucić trenera. A jest tego coraz bliższy. Bo choć właściciel „The Blues” ma inne problemy – rozwodzi się z żoną, która chce oskubać go z miliardów – nie mógł umknąć jego uwadze jeden istotny fakt. W miniony weekend Mourinho publicznie go skrytykował. Po raz pierwszy, odkąd pracuje w Londynie.

Reklama

"Pan Abramowicz przestał przychodzić na nasze mecze i nawet nikt nie pyta, dlaczego" – dziwi się Mourinho. "Ja nie będę pytał. Kim ja jestem? On jest tutaj panem wszechmogącym... Tak, to prawda – nie kupiliśmy piłkarzy, których chciałem, z powodu różnicy zdań między mną a panem Abramowiczem" – portugalski trener stawia sprawę jasno.

Koniec z szastaniem forsą. Na Stamford Bridge nie przyjdą ani Micah Richards z Manchesteru City, ani Jermain Defoe z Tottenhamu, ani Tal Ben Haim z Boltonu. "Były święta Bożego Narodzenia, a pan Abramowicz ma rodzinę, może był zbyt zajęty?" – pyta kpiaco Portugalczyk. W obecnej sytuacji rodzinnej Abramowicza, takie pytania mogą być równoznaczne z położeniem głowy pod topór. Samobójca? Nie, Mourinho nie jest głupcem. Zdaje sobie sprawę, że jego dni na Stamford Bridge są policzone. Skoro Marcelo Lippi mówi otwarcie o ofercie z Chelsea, czemu on ma głośno nie krytykować Abramowicza? Zresztą, to nie on zaczął konflikt.

Przecież nie tak dawno, po meczu 1/8 finału LM z FC Porto w Portugalii, kilku kibiców Chelsea spotkało rosyjskiego miliardera w hotelowym pubie. Właściciel klubu był wyjątkowo wylewny. Usiadł z fanami, opowiadał o przyszłości Chelsea, wspomniał coś o... zwolnieniu Mourinho, a na koniec – jak na bogacza przystało – zapłacił rachunek. Kibice poszli z sensacyjnymi wieściami do jednej z angielskich popołudniówek. Być może dlatego Mourinho stało się obojętne, co mówi?

Reklama

Rosjanin oficjalnie milczy. On nigdy nie pchał się na łamy gazet. Po co, jeszcze ktoś zacznie zadawać za dużo pytań. Jednak jego frustracja narasta. Przez trzy kolejne sezony Puchar Europy – trofeum, o którym marzy rosyjski krezus – zdobywali inni. Barcelona, Liverpool, Porto. Za wielkie pieniądze Chelsea wywalczyła dwa mistrzostwa Anglii. Na trzecie ma coraz mniejsze szanse, bo w lidze prowadzi Manchester United i nie odda tytułu.

"Czerwony Roman” może czuć się zawiedziony. W pierwszym sezonie wydał na transfery 153,5 miliona funtów. Zakupy na całego. Paulo Ferreira, Arjen Robben, Petr Cech, Scott Parker, Claude Makelele, Hernan Crespo, Alieksiej Smiertin, Adrian Mutu, Joe Cole, Juan Sebastian Veron, Wayne Bridge, Damien Duff, Geremi, Glen Johnson. Takiego rachunku Abramowicz nigdy wcześniej nie zapłacił.

Efekt? Wicemistrzostwo Anglii. Do tego półfinał Ligi Mistrzów i porażka 3:5 w dwumeczu z AS Monaco. Słowem – sezon przegrany, bo nikt nie wydaje takiej forsy po to, żeby zajmować drugie miejsce.

Reklama

Abramowicz wściekł się. Nigdy nie ukrywał, że świat futbolu według jego zasad, to świat pieniądza. Wszystko jest na sprzedaż i wszystko można kupić. Jednak rosyjski oligarcha szybko przekonał się, że futbol to nie rurociągi gazowe, czy akcje na giełdzie. Nie sposób przewidzieć jak potoczy się mecz, a tym bardziej cały sezon. A te nie układały się po myśli krezusa. Porażka z Liverpoolem, rok później odpadniecie z Barceloną. I tylko – jakby na otarcie łez – dwa mistrzostwa.

Po meczu wieńczącym sezon 2005/06 Mourinho wyrzucił w trybuny swój medal. To była wymowna chwila. "Mam już jeden, po co mi drugi?" – pytał Portugalczyk. Na twarzy Abramowicza nie pojawił się nawet uśmiech. Nic dziwnego, przecież w ciągu dwóch sezonów wydał kolejne 140,5 miliona funtów.

Kupił Asiera Del Horno z Athletic Bilbao, Shauna Wrighta-Phillipsa z Manchesteru City, Michaela Essiena z Lyonu, Mateję Keżmana z PSV , Didiera Drogbę z Marsylii, Tiago z Benfiki, Ricardo Carvalho z Porto. Wreszcie – nie po to ściągał takich gwiazdorów jak Michael Ballack z Bayernu i Andrij Szewczenko z Milanu, żeby cieszyć się z byle czego.

Abramowicz czeka na chwilę, gdy cały piłkarski świat padnie u jego stóp. Ale nic takiego do dziś nie nastąpiło i może nie nastąpić. 301 milionów funtów poszło w błoto...