Żeby zrozumieć skąd u Duńczyka ten problem, trzeba cofnąć się do czerwca 2005 roku. "To będzie niesamowite wzmocnienie" - przekonywał wtedy menedżer Evertonu David Moyes po podpisaniu kontraktu z Kroldrupem. Zapłacił włoskiemu Udinese za mało znanego chłopaka aż 5 milionów funtów, nic więc dziwnego, że reklamował go jak mógł.

Reklama

Reklama nie była przesadzona, Duńczyk był podporą defensywy w przedsezonowych sparingach. Wszystko toczyło się pięknie do czasu, kiedy naderwał pachwinę. Gdy wyzdrowiał, Moyes powiedział - "Sprawdzisz się w kilku meczach rezerw i wracasz do pierwszej drużyny". Niestety, w jednym z tych spotkań Kroldrup pechowo zderzył się głową z rywalem. Mimo że nie odniósł poważniejszych obrażeń, wydarzenie to wstrząsnęło jego psychiką - kompletnie się zablokował. "Przestał skakać do górnych piłek" - wspomina Moyes.

Zatroskany menedżer nakazał swojemu zawodnikowi wizyty u psychologa. Seanse nie przyniosły efektu - Kroldrup nadal nie chciał oderwać się od ziemi. Moyes pewnie nie wystawiłby go już nigdy do składu, gdyby nie to, że miał wiele kontuzji w zespole. Duńczyk zagrał więc w spotkaniu z Aston Villą. Wypadł w nim tak, jak tylko może zaprezentować się człowiek, który nie skacze w meczu najbardziej rozwiniętej pod względem gry w powietrzu ligi świata - tragicznie. Everton poległ 0:4, a Kroldrup niedługo potem odszedł z klubu. Jego bilans był marny - wystąpił tylko w dwóch oficjalnych meczach. Ktoś policzył potem, że każda minuta pobytu Duńczyka na boisku kosztowała Everton 13,5 tysiąca funtów. Pomni tych statystyk dziennikarze "Timesa" uznali niedawno Skandynawa najgorszym transferem w historii Premiership…

Z Anglii Kroldrup przeniósł się do Włoch. Wybrał Serie A z dwóch powodów - zna ją doskonale, gdyż grał w Udinese przez cztery lata, poza tym w tamtejszej lidze toczy się o około 50 procent mniej pojedynków główkowych niż w Anglii. Po zmianie klubu Duńczyk odblokował się, ale… nie do końca. Mówi jeden z zawodników Fiorentiny - "Podczas zajęć Per w ogóle nie toczy pojedynków o górne piłki. W meczach skacze, ale czyni to rzadko jak na kogoś, kto mierzy 190 centymetrów". "Środkowy obrońca, który nie odbija się od ziemi? To żart? Jak on sobie radzi w Serie A? Chyba, że niczym światowej klasy szachista, umie przewidywać trzy ruchy przeciwnika do przodu" - mówi DZIENNIKOWI znany z waleczności w powietrzu Piotr Świerczewski z Kolportera Kielce.

Reklama