O Marcina Klatta transferową batalię stoczyły Legia i Wisła Kraków, ponoć miał też oferty z niemieckiej Bundesligi i angielskiej Premiership. Przy Łazienkowskiej, gdzie ostatecznie trafił z drugoligowego Kujawiaka Włocławek, zacierano dłonie. "We Włocławku Marcin był krótko trzymany przez rodziców" - mówi "Faktowi" Bogusław Baniak, trener Klatta w Warcie Poznań. "Przeprowadzając się do Warszawy, rozpoczął samodzielne życie, bez opieki i żelaznej dyscypliny rodziców. I stracił głowę. W Legii rozegrał jeden dobry mecz, w którym strzelił trzy gole i zgasł jak świeczka" - diagnozuje przyczyny załamania się kariery "Klacika" trener Baniak.

Reklama

Dzisiaj Marcin próbuje odbudować formę w pierwszoligowej Warcie Poznań. "Powtarzam mu, że skoro wkrótce zostanie ojcem, to powinien poważnie myśleć o utrzymaniu rodziny. Zmianę nastawienia powinien zacząć od zrzucenia czterech kilogramów nadwagi" - wyjawia szkoleniowiec Warty.

Marek Fundakowski z Krośnianki Krosno dostał się do liceum o profilu piłkarskim przy Stali Mielec. Tam jego talent szybko został zauważony przez trenera reprezentacji Polski U-18. Niestety, młodym piłkarzem zainteresował się też menedżer Piotr Tyszkiewicz. "Obiecywał mi szybką karierę na Zachodzie. Ale kazał zaczynać od drugoligowego szwajcarskiego Young Fellows Juventus Zurych. Wahałem się, ale do wyjazdu przekonał mnie ojciec. To był błąd" - opowiada Fundakowski. Jego szwajcarska przygoda trwała tylko sezon. Latem zeszłego roku wrócił do Polski. Próbował zaczepić się w Górniku Zabrze, ale pojawiły się problemy z wydobyciem certyfikatu Marka ze szwajcarskiej federacji. Dokumentu nie zdobyła również Korona Kielce, uprawniła więc młodego piłkarza do gry w Polsce bez certyfikatu, ale dopiero po regulaminowych trzech miesiącach zawieszenia.

"Jestem przekonany, że jego certyfikat w ogóle do Szwajcarii nie dotarł" - twierdzi Włodzimierz Gąsior, trener Fundakowskiego w Koronie Kielce. "Marek popełnił błąd, wyjeżdżając bez opieki za granicę w tak młodym wieku. Wciąż nie może odnaleźć formy. Szkoda, bo wiele potrafi" - żałuje trener Gąsior.

Reklama

Marcin Smoliński do Legii trafił z GKP Targówek. "Pozyskano mnie za grosze i dostałem niezbyt wysoki kontrakt, więc przy Łazienkowskiej od początku traktowano mnie jak wychowanka. A takiego zawodnika można sadzać na ławce czy na trybunach" - mówi Smoliński. "Trener Wdowczyk uparcie wystawiał mnie na bocznej pomocy, a ja tam grać nie potrafię i nie chcę. Najlepiej czuję się w środku boiska. Jak zacząłem się stawiać, to zaczęli o mnie mówić, że za często chodzę na dyskoteki. Nie dano mi szansy na jaką sobie zasłużyłem pracą na treningach" - dodaje z żalem "Smoła".

"Smoliński jest chyba za długo w Legii. Czuje żal, że ma aż tylu konkurentów do gry i przestał w siebie wierzyć" - bagatelizuje sprawę dyrektor sportowy Legii Mirosław Trzeciak. Przecież zawsze może ściągnąć na Łazienkowską jakiegoś zagranicznego zawodnika o podobnych umiejętnościach.