Odniósł się w ten sposób do niedzielnej, wyjazdowej porażki biało-czerwonych z Albanią 0:2 w kwalifikacjach ME 2024.

Żeby odpowiedzieć absolutnie obiektywnie, dlaczego nasz zespół gra tak, jak z Wyspami Owczymi czy Albanią, trzeba być w środku, w sztabie szkoleniowym, w PZPN, móc się przyjrzeć, jak to wygląda podczas zgrupowania, na treningach - dodał.

Reklama

Przyznał, że oczekiwania polskich kibiców związane z kwalifikacjami był inne.

Myślę, że lekcje, jakie odebraliśmy przy paru ostatnich decyzjach personalnych dotyczących trenerów zagranicznych powinny nas wyleczyć z tego na długo. Zrobiliśmy duży błąd, że zaufaliśmy takim szkoleniowcom, bo patrząc z perspektywy, to stracony czas i pieniądze – ocenił dodał jedyny trener w historii piłkarskiej reprezentacji Polski, który prowadził ją w dwóch mundialach (1982 i 1986).

Podkreślił, że Santos na pewno przeżywa porażkę na swój sposób i pytanie go o to, czy się wstydzi jest niestosowne.

Tak można pytać dziecko w przedszkolu. Przeżyłem coś takiego, po jakimś meczu zapytano mnie, kiedy się zwolnię, co mnie obruszyło. My wszystko składamy winę na PZPN, trenera, a ja największą obarczam piłkarzy. Ja bym ich nie zwalniał, tylko tłukł w nieskończoność do głowy, że wszystko zależy od nich – stwierdził.

Przyznał, że zawsze się stara szukać pozytywów.

Reklama

Do straty pierwszego gola panowaliśmy na boisku, skracaliśmy grę, dobrze się przemieszczaliśmy, blokowaliśmy. Kosztowało to dużo wysiłku, ale było 0:0 i wierzyliśmy, że prędzej czy później gol padnie. Tymczasem rywalowi wyszedł strzał życia. Być może przebieg spotkania byłby inny, gdyby została uznana bramka zdobyta przez nas. Minimalny "spalony" był, ale o tym przekonała dopiero wnikliwa analiza wideo – ocenił.

Jego zdaniem w każdym kolejnym meczu pod okiem nowego szkoleniowca kadra powinna grać trochę lepiej.

Bo pewne elementy taktyczne są ćwiczone permanentnie, stają się stopniowo kodem genetyczny piłkarzy. Oni mają tak grać. Czy ktoś pamięta jakieś dwie, trzy akcje charakteryzujące naszą grę w niedzielę? W poprzednim spotkaniu z Wyspami Owczymi Robert Lewandowski uciekł rywalom, wyszedł na dobrą pozycję, ale go dogonili. Dlaczego takich prób nie było w Tiranie? Mógł "spalić" trzy, cztery, pięć razy, ale w końcu, być może, znalazłby się sam na sam z bramkarzem – zauważył.

Odniósł się do zarzutów, iż Santos powołuje nowych zawodników na zgrupowania, ale z nich nie korzysta.

Oczywiście, że nie. Gdyby to były spotkania towarzyskie, to co innego. Ale kiedy gra się o wszystko, trener musi się opierać na tych, którym zaufał. Selekcjoner jest u nas pod wielką presją. Nie podobało mi się, że zaczął robić coś pod dziennikarzy i kibiców. Sytuacja jest taka, że czego by się nie tknąć – można komentować – powiedział.

Zaznaczył, że konieczne jest zachowanie powściągliwości w ocenach.

Jestem optymistą, człowiekiem życzliwym tej reprezentacji i mam prawo głośno powiedzieć, że trenera bym nie zmieniał. Rozsądne były słowa prezesa PZPN, że eliminacje się jeszcze nie skończyły. Trzeba dalej grać i wyciągać wnioski – dodał.

Nie ukrywał, że zarząd związku stoi przed trudnymi decyzjami. Zwrócił uwagę na koszty ewentualnego rozstania z selekcjonerem.

Gdyby selekcjoner zdecydował się odejść bez ekwiwalentu, można się po dżentelmeńsku rozstać, ale jeśli zwolnienie przed tymi kilkoma meczami eliminacyjnymi miałoby dużo kosztować, to trzeba zachować rozsądek. Zachowajmy wyważony krytycyzm, a nie uderzajmy w trenera z grubej rury – zakończył szkoleniowiec, który doprowadził Polaków do trzeciego miejsca na mundialu w Hiszpanii w 1982 roku.

Autor: Piotr Girczys