Suma pochodzi z okresu, gdy Katalończyk grał we włoskiej Brescii (2001-2003). Guardiola dowiedział się o długu w dziwnych okolicznościach - w dniu ostatniego meczu Ligi Mistrzów z Interem, w hotelu, od dwóch urzędników podatkowych. Nie przyjął tego najlepiej. Był oszołomiony nie tylko ogromną sumą, ale i sposobem działania fiskusa. "Nie rozumiem, dlaczego nie zostałem poinformowany w inny sposób, na przykład przez ambasadę" - powiedział Guardiola.
38-letni szkoleniowiec natychmiast oddał sprawę w ręce swoich adwokatów oraz skontaktował się byłym prezesem Brescii Luigim Corionim, który obiecał szybko wszystko wyjaśnić. We Włoszech to kluby biorą na siebie płacenie podatków od pensji dla piłkarzy, więc Guardiola tym bardziej był zdezorientowany całą sytuacją. Hiszpańskie media od razu podchwyciły temat i przypomniały, że to nie pierwsze problemy wychowanka Barcelony w Italii. Kilka lat temu został zdyskwalifikowany na cztery miesiące i musiał zapłacić 2 tys. euro kary za to, że w jego krwi znaleziono niedozwoloną substancję (później został oczyszczony z zarzutów). „Włosi nie dają spokojnie żyć Guardioli” - podsumowała hiszpańska „Marca”. A znając włoską skarbówkę, urzędnicy szybko trenerowi Barcy nie odpuszczą.
Pomimo wszystko, Guardiola wciąż jest zżyty z włoskim światem sportu, chociażby poprzez przynoszący mu szczęście rytuał. Mianowicie przed każdym meczem wyjazdowym wymaga od swojego współpracownika Manuela Estiarte’a - i tylko wyłącznie od niego - aby na pierwszym miejscu w samolocie leżał zawsze numer włoskiej „La Gazzetta dello Sport”, niezależnie od tego, gdzie jego drużyna się wybiera. Podobno przed wylotem na spotkanie z Interem Estiarte miał problemy ze znalezieniem ostatniego numeru dziennika i szukając go w wielkim popłochu, opóźniał start samolotu. Spadł mu kamień z serca, gdy gazeta wreszcie się znalazła. A Barcelona ostatecznie z Interem nie przegrała.