KRZYSZTOF OLIWA (Orange sport): Jest pan zadowolony z tego, jak w tej rundzie gra Śląsk Wrocław?

RYSZARD TARASIEWICZ: Nigdy nie można być zadowolonym. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że przed sezonem zmieniliśmy charakter pracy. Dołożyłem trochę piłkarzom, żeby skończyło się snucie i człapanie po boisku. Odbije się to na dynamice i szybkości, ale uważam, że z czasem zaprocentuje. Jest dobra baza tlenowa u zawodników, więc trzeba im dać w dupkę.

Reklama

Czyli zdecydował się pan poświęcić kilka punktów zdobytych jesienią, aby budować solidne fundamenty na przyszłość?

Tak. Kiedyś musiałem tego spróbować, nawet jeśli zajmiemy 8. czy 9. miejsce. A ostatnio cały czas najważniejszy był krótkowzroczny cel jak awans klasę wyżej czy dobry debiut w ekstraklasie.

Jaki będzie nowy Śląsk?

Reklama

W naszej lidze jest bardzo dużo przestojów. Portugalczykami czy Hiszpanami nigdy nie będziemy, ale do Niemców śmiało możemy równać. Jest tylko jeden warunek: trzeba orać, orać, orać. Nie możemy na siłę utrzymywać się przy piłce, grając wszerz boiska. Piłkarze muszą nauczyć się podejmować ryzyko, bo strata piłki to nie koniec świata. Trzeba ją potem tylko szybko odebrać i mieć do tego dużo zdrowia.

Zna pan doskonale mentalność polskich piłkarzy. Uda się przekonać ich do tego typu pracy?

Reklama

Jeśli komuś chodzenie sprawia ból, a jeszcze karze mu się biegać, to on będzie patrzył na zegar i mówił: "Ja cię kręcę, gramy 20 minut, a ja już nóg nie czuję". Nie zapominajmy, że wydolność jest najłatwiejszym elementem do poprawienia.

Przeciętny polski piłkarz to profesjonalista?

Na pewno jest dużo lepiej, niż było za moich czasów. Chociaż dziś zawodnicy niepotrzebnie zadają sobie dużo pytań. Przecież po to biegnie się zimą tyle kilometrów, żeby na wiosnę miało to przełożenie na lepszą grę. Jak grałem w Śląsku i mecz był w telewizji, to każdy sprężał się, żeby pokazać swoje umiejętności przed całą Polską. Gdybym mógł, to dzisiaj grałbym codziennie. Zawód piłkarza jest niezmiernie trudny, ale za to jakże przyjemny, medialny, dobrze opłacany i na pewno nie tak męczący jak inne dyscypliny indywidualne. Powtarzam to piłkarzom: cieszcie się tą chwilą i doceniajcie ją.

Wielu zarzuca też naszym zawodnikom minimalizm. Łatwo osiadają na laurach i nie chcą stawać się lepszymi.

To jest problem. Niektórzy mówią sobie: "osiągnąłem coś, mam kontrakt 3-, 4-letni, wiem, ile będę miał pieniędzy, kupię dwa mieszkania i jakoś to w przyszłości będzie". Jeśli wyczuje podobne zachowanie u któregoś z moich zawodników, to nie będzie przebacz. U mnie nie ma miejsca na kunktatorstwo.

Ściągnął pan Łukasza Madeja, który zupełnie nie sprawdził się w przeciętnej portugalskiej Coimbrze. I teraz też jest niezdolny do gry. Jak to możliwe? Przecież ona ma dopiero 27 lat!

Sam jestem zdziwiony, bo on przecież nie leczył żadnej kontuzji. W porównaniu do zawodników, których miałem odstawał niemiłosiernie. Teraz jest już lepiej. Nie spodziewałem się, że dysproporcje będą aż tak duże. Przyjechał do nas bardzo zaniedbany. Potrzebujemy trochę czasu, aby go odbudować - przede wszystkim motorycznie. Samą techniką teraz się nic nie zwojuje.

Narzeka pan na polskich piłkarzy. Czemu w takim razie nadal pracuje pan we Wrocławiu, a nie wróci do Francji?

Tam nie miałem perspektyw, aby pracować w piłce seniorskiej. Zajmowałem się głównie juniorami w Lotaryngii. Nie mam takiego charakteru, żeby gdzieś dzwonić i uśmiechać się. Propozycja z mojego ukochanego Śląska była szczęściem od Boga. Wiedziałem, co tracę, wracając do Polski, ale równocześnie zdawałem sobie sprawę, że wiele mogę wygrać.

Nie lubi pan zakulisowych gierek, a bez tego ponoć ciężko zostać trenerem reprezentacji Polski. Nagle zniknął pan z listy kandydatów.

Zawsze myślałem sobie tak: jeżeli ktoś chce zatrudnić kogoś na dane stanowisko, to sprawdza, gdzie on wcześniej pracował i co osiągnął. Nie możemy patrzeć na to, czy ktoś jest fotogeniczny i ładnie się uśmiecha. Nie mamy tylu wybitnych piłkarzy, że nagle przyjdzie nowy trener i odstrzeli 2/3 składu. Wszyscy mówią, że trzeba postawić na młodzież. Akurat byłem na meczu U-21 z Finlandią. Wcale to nie wyglądało pięknie.

Ma pan swój pomysł na prowadzenie kadry?

Oczywiście, że tak. Jestem jednym z kandydatów, więc swoją wizję muszę mieć. Kiedyś byłem numerem 2, teraz nawet nie ma mnie w piątce. Nie zmienia to faktu, że jestem gotów poprowadzić kadrę.

Grzegorz Lato planuje coś w rodzaju konkursu na trenera reprezentacji. Startuje pan?

Jeśli będzie taka potrzeba, to napiszę swój program. Tylko że znów będziemy mówić o dalekosiężnych planach, systemie szkolenia, budowie orlików itd. To też jest ważne, ale zapominamy, że o wszystkim decyduje kontakt trenera z zawodnikami. To musi być ktoś, kto podejdzie do nich jak psycholog. Dlatego naszej kadry nie powinien prowadzić obcokrajowiec. Na taki manewr może sobie pozwolić Brazylia lub Hiszpania. My nie mamy wybitnych zawodników i dlatego trener musi cały czas być przy drużynie, wpływać na piłkarzy przez swoje emocje w sposób szybki i dynamiczny, a nie wołając tłumaczkę.