Gdyby po losowaniu grup eliminacyjnych do mundialu w 2010 roku ktoś powiedział, że Polska wygra oba mecze z Czechami, nikt nie miałby wątpliwości, że awans jest pewny. Tymczasem nawet jeśli zafundowalibyśmy pogrom naszym południowym sąsiadom, o wyjazd do RPA byłoby piekielnie trudno. Szanse byłyby wręcz iluzoryczne.

Reklama

Polacy wybiegli na boisko w składzie: Wojciech Kowalewski; Jakub Rzeźniczak, Piotr Polczak, Arkadiusz Głowacki, Seweryn Gancarczyk; Jakub Błaszczykowski, Mariusz Lewandowski, Maciej Iwański, Ludovic Obraniak; Ireneusz Jeleń, Kamil Grosicki.

A oto skład wyjściowy czeskiej jedenastki: Petr Cech; Zdenek Pospech, Roman Hubnik, Tomas Sivok, Marek Jankulovski; Jaroslav Plasil, Tomas Huebschman, Tomas Rosicky, Daniel Pudil; Milan Baros, Michal Papadopulos.

Już w pierwszych minutach gospodarze mieli dwie świetne okazje - po błędach najpierw Piotra Polczaka, a później Wojciecha Kowalewskiego spudłowali Daniel Pudil i Jaroslav Plasil.

Kolejne minuty rozczarowały - obie drużyny nie potrafiły przejąć inicjatywy, choć to Czesi częściej prowadzili grę. Co prawda Polacy w 20. minucie wyprowadzili ładną kontrę, ale ani Ludovic Obraniak, ani Jakub Błaszczykowski nie zdołali oddać strzału. W 34. minucie Milan Baros umieścił piłkę w bramce Kowalewskiego, ale arbiter uznał, że był na spalonym. Do sytuacji doszło po kolejnym błędzie lewego obrońcy Seweryna Gancarczyka.

Niemal od razu po zmianie stron szczęście uśmiechnęło się do Czechów. Akcję rozpoczął fenomenalnym zagraniem Tomas Rosicky. W polu karnym wprowadzony po przerwie Tomas Necid łatwo ograł Polczaka i technicznym strzałem pokonał Kowalewskiego. Gdy odbita od słupka piłka wolno toczyła się do bramki całej sytuacji przyglądał się Gancarczyk, który nie zdecydował się nawet na próbę interwencji.

Polacy mogli wyrównać w 58. minucie, gdy po dośrodkowaniu Kamila Grosickiego ładnie głową strzelił Jeleń. Cech wyciągnął się jednak jak struna i końcami palców obronił. Z kolei gospodarze mieli kilka okazji do powiększanie dorobku, ale wydawało się, że wynik 1:0 całkowicie ich zadowala. Groźnie, ale niecelnie strzelali Tomas Sivok oraz Marek Jankulovski. Z kolei w 67. minucie doskonałym refleksem błysnął Kowalewski i wygrał pojedynek sam na sam z Barosem.

Reklama

W 72. minucie bramkarz Iraklisu Saloniki nie miał już tyle szczęścia - po dośrodkowaniu Zdenka Pospecha pięknym uderzeniem głową przy bliskim słupku popisał się Plasil i ustalił wynik meczu na 2:0. Nie pierwszy już błąd przy kryciu popełnił Polczak, czym potwierdził, że eksperyment z zestawieniem obrony w krajowym składzie nie zdał egzaminu.

W obliczu zwycięstwa Słowenii w Bratysławie (2:0) sukces w meczu z Polską jest niewielkim pocieszeniem dla Czechów. By wziąć udział w barażach muszą wygrać w środę z Irlandią Północną i liczyć, że San Marino zdoła pokonać Słowenię.

W Pradze rozczarowali kibice - na trybunach mogącego pomieścić 21 tysięcy osób obiektu Sparty Praga zasiadło około 14 tysięcy widzów. Być może wystraszył ich rzęsiście padający deszcz.

Mimo dobrego dopingu przez 90 minut nagana należy się także fanom z Polski, których około czterech tysięcy pojawiło się w Pradze. Po południu doszło do starć z policją na rynku Starego Miasta, a później do przepychanek pod stadionem.

Miejscowa policja była jednak doskonale przygotowana do tłumienia wszelkich zamieszek i szybko spacyfikowała krnąbrnych kibiców. W czasie polskiego hymnu śpiewanego przez czeskiego tenora kibice rozpalili race. Co i raz intonowali też obraźliwe hasła wobec PZPN i prezesa związku Grzegorza Laty.