Dla fanów obu drużyn przygotowano po 9 tysięcy biletów - na miejsca znajdujące się za bramkami. Od początku finału, czyli od godz. 16, te przeznaczone dla najbardziej zagorzałych sympatyków "Kolejorza" pozostają jednak puste. Tłumy kibiców Lecha, których z Poznania mogło przyjechać nawet ok. 15 tysięcy, cały czas czekały pod stadionem.

Reklama

Powodem ich nieporozumienia z organizatorami jest zakaz wnoszenia dużych flag, tzw. sektorówek. Chodzi o kwestie bezpieczeństwa, aby uniknąć problemów związanych m.in. z pirotechniką.

Stanowisko Kom. Miejskiej PSP (Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej - PAP) o zakazie wnoszenia większych flag uderza w piękno sportu, jest niezrozumiałe i powoduje więcej szkód niż pożytku. Zmieniono zasady obowiązujące od lat. Jeżeli w przyszłości PSP nie zmieni swojego stanowiska, finał PP nie będzie organizowany w Warszawie - napisał na Twitterze prezes PZPN Cezary Kulesza.

Reklama

Do sprawy odniósł się również minister sportu i turystyki Kamil Bortniczuk.

To powinno być święto piłki i kibiców. Elementem kibicowania są też oprawy - bardzo często patriotyczne. Nieodpowiedzialne decyzje mogą to święto zepsuć, a dodatkowo sprowadzić zagrożenie dla bezpieczeństwa publicznego. Trzeba z tej sytuacji wyciągnąć wnioski na przyszłość - skomentował na Twitterze.

Na razie kibice Lecha obecni są tylko na tzw. sektorach neutralnych, czyli bliżej środka boiska.

Sektory przeznaczone dla fanów Rakowa na PGE Narodowym też długo były puste, a równo z pierwszym gwizdkiem sędziego Szymona Marciniaka zapełniły się. Kibice lidera ekstraklasy na początku intonowali głównie wulgarne przyśpiewki i okrzyki wobec PZPN, prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego czy policji.

Na reprezentacyjny obiekt w Warszawie decydujące spotkanie piłkarskiego Pucharu Polski wróciło po przerwie wynikającej z pandemii COVID-19. Dwie poprzednie edycje kończono w Lublinie, w tym raz przy pustych trybunach.

Raków, który bronił trofeum wygrał 3:1.