Do Londynu, jak podawały w piątek brytyjskie media, przyjechało co najmniej 20 tysięcy Szkotów - mimo apeli szefowej szkockiego rządu Nicoli Sturgeon, by kibice, którzy nie mają biletów, pozostali w kraju - i już dzień przed meczem byli w brytyjskiej stolicy bardzo widoczni. A na samym stadionie słyszalni.

Reklama

Szkotom przypadło ok. 2600 spośród 22,5 tys. biletów, które można było sprzedać przy ograniczeniach z powodu pandemii, ale faktycznie było ich chyba nieco więcej. A na pewno na trybunach nie zostali stłumieni przez Anglików - byli tak samo głośni, a gdy pod koniec meczu odśpiewali swój hymn "Flower of Scotland", ciarki przechodziły po plecach. Ponieważ Anglicy nie pozostawali im dłużni, naprawdę nie czuć było, że największa arena tegorocznego Euro wypełniona jest tylko w jednej czwartej.

Szkoci przystępowali do meczu wiedząc, że porażka jeszcze ich nie wyeliminuje z turnieju, ale postawi w bardzo trudnej sytuacji, z kolei Anglicy - że zwycięstwo zapewni awans do fazy pucharowej. Choć w mediach pojawiły się spekulacje, że w przypadku zajęcia przez nich drugiego, a nie pierwszego miejsca w grupie, będą mieli łatwiejszego przeciwnika w następnej rundzie. Selekcjoner reprezentacji Anglii Gareth Southgate odrzucał jednak te sugestie, zapewniając, że jego zespół nie ma zamiaru się oglądać na drabinkę pucharową, tylko chce wygrywać wszystkie mecze.

I patrząc na przebieg meczu, najwyraźniej mówił prawdę. Mimo padającego od pierwszej do ostatniej minuty deszczu, spotkanie było szybkie, zacięte i trzymające w napięciu, bez setek niepotrzebnych podań i misternie prowadzonych akcji, za to z mnóstwem walki i zawziętości. Czyli takie, jak powinno wyglądać spotkanie dwóch brytyjskich drużyn. Anglicy mieli - zwłaszcza w pierwszej połowie - więcej sytuacji, choć żadnej z nich nie stworzył sobie mało widoczny i zmieniony przed końcem Harry Kane. Szkoci natomiast umiejętnie i szczęśliwie się bronili, a z upływem czasu też kilka razy zagrozili bramce bronionej przez Jordana Pickforda.

To także Szkoci - zarówno piłkarze, jak i ich kibice - byli po meczu bardziej zadowoleni, czemu zresztą trudno się dziwić - zremisowali z faworyzowaną Anglią na jej terenie, a na dodatek podnosząc się po słabym pierwszym meczu z Czechami (0:2). Na uwagę zasługuje też fakt, że to Szkot został piłkarzem meczu - i to rozgrywający dopiero swój pierwszy pełny mecz w reprezentacji - 20-letni Billy Gilmour.

To był dobry wieczór, zagraliśmy dobrze. Byliśmy niesprawiedliwie krytykowani po meczu w poniedziałek. Wiem, że mam dobrą grupę graczy i pokazali to dziś wieczorem, jestem zachwycony moimi zawodnikami i sztabem. Mieliśmy szanse na wygraną, Anglia również miała swoje momenty. Patrząc na to nie wiedziałbyś, kto jest faworytem, co jest naszą zasługą. Najbardziej cieszy to, że graliśmy, kiedy mieliśmy piłkę i stworzyliśmy wiele szans - powiedział po meczu trener Szkotów Steve Clarke.

Reklama

Myślę, że to był frustrujący wieczór. Wiemy, że możemy grać lepiej. Trzeba przyznać Szkocji, że bronili się dzielnie i grali dobrze. Nie zrobiliśmy wystarczająco dużo, by wygrać ten mecz, ale zaraz potem najważniejszą rzeczą w piłce turniejowej jest to, by nie przegrać. Wiemy, że to rozczarowanie dla naszych kibiców, ale musimy się otrzepać z kurzu i iść dalej - oświadczył z kolei Southgate.

Był to zaledwie czwarty bezbramkowy remis w 115. meczu pomiędzy obydwoma reprezentacjami, pierwszy od 1987 r. i pierwszy na Wembley, w 33 spotkaniach na tym stadionie, zarówno starym, jak i nowym. A wobec wcześniejszego podziału punktów w meczu Czechów i Chorwacji (1:1), sytuacja w grupie D jest otwarta i wszystkie zespoły mają jeszcze szanse na awans.