Ministerstwo Sportu jeszcze w marcu ogłosiło, że do Vancouver pojadą tylko najlepsi. "Krytykowano nas za to, że do Pekinu pojechali turyści, teraz postanowiliśmy zaostrzyć kryteria. Gdybyśmy stosowali te określone przez MKOl, nasza reprezentacja liczyłaby 45-50 osób. Będzie bliżej 30" - mówi Piotr Nurowski, szef Polskiego Komitetu Olimpijskiego.

Reklama

Największe gwiazdy sportów zimowych, Justyna Kowalczyk, Adam Małysz i Tomasz Sikora, zostały otoczone specjalnym programem. Przygotowania każdej z nich kosztowały budżet państwa ponad milion złotych. "Szanse na medale są. Trzy, a kto wie czy nie cztery, będzie miała Justyna Kowalczyk, może pobiec też w sprincie. Trzy kolejne przyznaję skoczkom, nie tylko Małysz, ale także Kamil Stoch oraz drużyna" - wylicza Apoloniusz Tajner, prezes Polskiego Związku Narciarskiego. "Ile z nich uda się wykorzystać? Powiem tak: byłbym zawiedziony, gdybyśmy nie zdobyli ani jednego krążka".

Dla niej zrezygnowali z attache

Justyna Kowalczyk jako jedyna do Vancouver pojedzie z całym swoim teamem. Ten w ostatnich miesiącach powiększył się o dwóch estońskich smarowaczy: Ave Metsa i Peepa Koidu. "Organizatorzy postawili ostre wymogi co do liczebności obsługi. Na pewno ekipa Kowalczyk ma priorytet. W razie czego będą pracować dla wszystkich zawodników" - mówi Tajner.

Reklama

Liczba oficjeli też będzie mniejsza.

"Zdecydowaliśmy się zrezygnować z funkcji attache. W Turynie tę rolę pełnił Zbigniew Boniek, teraz złożyłem propozycję Mariuszowi Czerkawskiemu i Mariuszowi Siudkowi, ale odmówili. Wolimy więc, żeby zamiast niego znalazło się miejsce dla np. kolejnego serwismena, a sprawy attache przejmę ja, sekretarz PKOl, szef misji i jego zastępca" - uzupełnia Nurowski.

Oprócz Kowalczyk pewne występu na igrzyskach mogą być też jej koleżanki ze sztafety 4x10 km, wśród nich m.in. utalentowana Sylwia Jaśkowiec. "Zakładamy, że zabierzemy cztery zawodniczki. Do pomocy w rezerwie będzie jedna z biatlonistek. Biegacze Janusz Krężelok i Maciej Kreczmer są już na półmetku osiągnięcia kwalifikacji. Dwukrotnie kryterium musi spełnić Mariusz Michałek. Jeśli to się uda, może wystawimy też męską sztafetę" - mówi Tajner.

Reklama

Kowalczyk, która będzie w tym sezonie broniła pozycji liderki Pucharu Świata, od tygodnia trenuje w Szwecji. To ostatni przystanek przed początkiem sezonu. Najważniejszy cel: medal igrzysk olimpijskich. Jak na razie Polka ma tylko brąz wywalczony w 2006 r. w Turynie. Walki o Kryształową Kulę nie zamierza jednak odpuszczać, opuści tylko PŚ w Duesseldorfie. "Początek sezonu może być trudny. Justyna jest silna i nie będzie miała problemów kondycyjnych. Jedyne, czego jej w tej chwili brakuje, to szybkość. W poprzednim sezonie było podobnie, najwyższa forma przyszła na mistrzostwa świata w Libercu i teraz też tak być powinno. Na początek miejsca w dziesiątce będą dla nas satysfakcjonujące. Justyna będzie się jednak rozkręcać wraz z kolejnymi startami" - mówi Wieretielny.

Małysz wciąż z Lepistoe

Skoczkowie przygotowują się według modelu, który sprawdził się w ubiegłym sezonie. Adam Małysz pod okiem Fina Hannu Lepistoe, a pozostałymi opiekuje się Łukasz Kruczek i fizjolog kadry prof. Jerzy Żołądź. "Adamowi pasowała taka współpraca. Kruczek to bardzo dobry trener, ale on najwyraźniej potrzebował szkoleniowca doświadczonego, autorytarnego" - mówi Tajner.

Prezes PZN ma nad przygotowaniami, jak sam to określa, luźny nadzór. "Lepistoe sam melduje mi, co się dzieje z Adamem, konsultujemy się".

Nasza kadra od poniedziałku trenuje w Finlandii. Szkoleniowcy wprowadzili do zajęć trochę nowinek technicznych. Zaraz po lądowaniu nasi skoczkowie mogą obejrzeć swoją próbę na monitorze i za pomocą krótkofalówki omówić ewentualne błędy z trenerem. "Trzeba iść z postępem, choć nie wszystkie nowinki są trafione, dla zawodników jest to dodatkowa motywacja" - ocenia Tajner.

Na razie trudno mówić o formie Małysza, ale prezes PZN jest optymistą. "W tym roku opanował te drobne błędy, które pojawiły się w poprzednim sezonie. Dowodzą tego wyniki letniej Grand Prix, zajął 3. miejsce, mimo że mało skakał" - argumentuje.

Trenował, gdy inni odpoczywali

Nie próżnuje też Tomasz Sikora, drugi zawodnik klasyfikacji generalnej poprzedniego PŚ. Lato spędził na treningu siłowym, strzelaniu w holu hotelowym z karabinku laserowego. Gdy reszta ekipy wygrzewała się w gorącej Portugalii, on trenował w Zakopanem z Wiesławem Ziemianinem. "Na początku wyniki moich testów nie były najlepsze, niekiedy nawet przegrywałem z Łukaszem Szczurkiem, ostatnio forma rośnie -- dodaje biatlonista, który formę szlifuje w fińskim Mounio".

Srebrny medalista z Turynu o swoich szansach medalowych nie lubi opowiadać. "Zobaczymy na trasie, dam z siebie wszystko" - mówi. Po nocach śnią mu się niewykorzystane szanse z lutowych mistrzostw świata Pyeongchang. "Miałem problemy ze strzelaniem, większość błędów wyeliminowaliśmy" - dodaje.

Kwalifikację olimpijską w poprzednim sezonie wywalczyła także sztafeta kobiet (w poprzednim sezonie 3. miejsce w zawodach PŚ). "Ktoś mi kiedyś powiedział, żeby postawić dom, wcześniej trzeba sobie kupić ranczo. Dla mnie tym ranczem będą igrzyska. Medal na pewno będzie, tylko nie wiem, czy teraz, czy dopiero w Soczi" - komentuje jedna z biatlonistek Weronika Nowakowska.

Dobre pieniądze za dobry wynik

Ministerstwo Sportu za zdobycie złotego medalu zapłaci 250 tys. złotych, srebro wyceniono na 150, a brąz na 100 tys. Swoje premie wypłaci też PKOl i związki. Małysz lub Kowalczyk mogą otrzymać odpowiednio 60 tys. za złoty medal, 40 tys. za srebrny i 30 tys. za brązowy, a być może te kwoty będą jeszcze większe. Do tego dojdą pieniądze od sponsorów. "Najlepsi mają po 2-3 kontrakty. W umowach zapisane są kwoty bazowe i premie za osiągnięcia" - mówi Tajner.

Swoje zarobią też trenerzy. Za złoty medal - 100 tys. złotych, 75 tys. za srebrny i 50 tys. za brązowy. Drugie tyle związki podzielą między innych, którzy przyczynili się do sukcesu - pozostali trenerzy, fizjoterapeuci i inni. "Nagrodzony zostanie pierwszy trener, który odkrył medalistę. Często to są anonimowi ludzie, teraz zostaną docenieni" - mówi Nurowski.