Japońscy kibice niezbyt interesują się trwającymi w Sapporo mistrzostwami świata w narciarstwie klasycznym. Organizatorzy imprezy robią jednak wszystko, by mimo kiepskiej frekwencji na skoczni i stadionach przy trasach narciarskich, zawodnicy czuli się najważniejszymi ludźmi na świecie.

W przeciwieństwie do igrzysk olimpijskich w Turynie, gdzie sportowcy narzekali na warunki, transport a przede wszystkim niesmaczne jedzenie, Japończycy nie dają powodów do krytyki. "Organizacja imprezy bardzo mi się podoba. No i ci Japończycy są niezwykle mili. Ich uprzejmość ciężko nawet opisać słowami" - ocenia trener polskich biegaczy Aleksander Wieretielny.

Setki ubranych na niebiesko wolontariuszy na każdym kroku stara się pomóc gościom z całego świata. Drobiazgowość i nachalna życzliwość gospodarzy po kilku dniach robi się jednak męcząca. Chorobliwie dbają o punktualność. Autobus wiozący zawodników na skocznię czy trasy narciarskie, rusza punktualnie o wyznaczonej godzinie i nic nie jest w stanie przesunąć jego startu. Japończycy nie pozwolą tknąć bagaży, otworzyć samemu drzwi albo wezwać windy. Chcą wyręczyć gości we wszystkich czynnościach. Bezustannie się przy tym uśmiechają i kłaniają. "Europejczykom bardzo trudno przyzwyczaić się do tej specyficznej kultury" - przyznaje Adam Małysz.

Także Wieretielny przekonał się, jak ważne jest przestrzeganie regulaminu. Ponieważ dziennikarze nie mogą rozmawiać z zawodnikami i trenerami w innym miejscu niż specjalnie wyznaczona do tego strefa, musiał przerwać swoją pracę i przemaszerować kawał drogi na stadion. Dopiero tam mógł skomentować występ Justyny Kowalczyk. Aby szkoleniowiec nie zboczył gdzieś z drogi, nie odstępował go na krok wolontariusz.

Tym bardziej zaskakujące było dla naszej ekipy skoczków, że w ustalonej wcześniej porze poniedziałkowego treningu w hali, organizatorzy zaplanowali ceremonię wręczenia medali najlepszym drużynom oraz kryształowych pucharów zespołom, które w konkursie drużynowym zajęły miejsca 4 - 6. W związku z tym Polacy musieli przenieść trening na wcześniejszą godzinę.

Za to zaraz po ceremonii odesłali swoje trofea do hotelu, a sami mieli po raz pierwszy czas wybrać się na miasto. Ani myśleli spacerować po pełnych zamarzniętego śniegu chodnikach i rozdawać autografy zaczepiającym ich natychmiast ludziom. Szybko schronili się w ogromnym sklepie z elektroniką. Stefan Hula kupił sobie aparat cyfrowy.

Piotr Żyła długo zastanawiał się się, zanim podjął taką samą decyzję. Małysz dobry aparat już ma, ale interesował się obiektywami do niego. "Sprzęt fotograficzny jest w Japonii dużo tańszy" - mówił lider polskiej ekipy. "Wolę nie zdradzać, co kupiłem. Niedawno Tomek Pochwała, gdy był w Japonii na zawodach, kupił sobie konsolę do gier. Przewoził ją do Polski w reklamówce i na lotnisku we Frankfurcie musiał zapłacić cło. Dlatego najlepiej nic nie mówić, a jak coś się kupi głęboko schować do toreb. Trzeba też uważać, co się wybiera. Nie wszystko co dobre w Japonii, będzie działać w naszym kraju" - dodał Małysz.