Naprawdę przez wiele dni (po śmierci taty - PAP) czułam emocjonalną pustkę i zastanawiałam się, czy warto troszczyć się o cokolwiek. Nic mnie nie obchodziło. Wydawało mi się, że nie chcę wrócić do narciarskiej rywalizacji, bo sport wymaga koncentracji i pozytywnego myślenia, a ja nie czułam się dobrze. To był długi proces, by odzyskać, a w zasadzie uzyskać ponownie motywację. Teraz jest więcej dobrych niż złych dni, ale ten proces "powrotu" do normalnego życia trwa nadal - wyznała narciarka cytowana przez amerykański portal „Today.com”

Reklama

26-letnia narciarka była silnie emocjonalnie związana z ojcem, z którym dzieliła wiele pasji, nie tylko narciarską, ale i muzyczną. Papa Shiffrin grał na pianinie, gitarze, waltorni, trąbce i zaraził córkę miłością do różnego rodzaju muzyki. Ich ulubioną piosenką był utwór „You Can Call Me Al” Paula Simona. Ojciec mistrzyni zmarł w lutym 2020 r. w wyniku upadku z dachu w rodzinnym domu w Kolorado. Po jego śmierci Shiffrin zawiesiła udział w na kilka miesięcy.

Amerykanka zdobyła trzy medale olimpijskie, w tym dwa złote - w slalomie w Soczi (2014) i w slalomie gigancie w Pjongczangu (2018). W Korei była także druga w kombinacji i niespodziewanie dopiero czwarta w slalomie. Teraz przygotowuje się do igrzysk w Pekinie, gdzie zamierza wystartować we wszystkich pięciu konkurencjach indywidualnych.

Sezon olimpijski rozpoczęła znakomicie wygrywając slalom gigant w Soelden, czyli inauguracyjne zawody alpejskiego Pucharu Świata. Było to jej 70. pucharowe zwycięstwo w karierze. Tylko Szwed Ingemar Stenmark (86) i Amerykanka Lindsey Vonn (82) odnieśli więcej. Kryształową Kulę za triumf w klasyfikacji generalnej zdobywała trzy razy z rzędu w latach 2017-19.