- Jak można się cieszyć wakacjami w zimie, kiedy praktycznie wszyscy już zapomnieli o wylegiwaniu się na plaży?
- Proza życia tenisistki, ale już się przyzwyczaiłam. W środku sezonu nie ma szans na choćby krótki wypad na wakacje, bo są ciągle turnieje. Jeśli nawet ma się tydzień przerwy w startach, to trzeba trenować w siłowni i na korcie. Czasem, jak się odpadnie gdzieś w pierwszej czy drugiej rundzie to można zostać dwa trzy dni w jakimś miejscu, coś zobaczyć, czy poleżeć na słońcu, zanim ruszy się dalej. Jednak i wtedy trzeba dbać o przygotowanie do kolejnych występów.
- A jest czas na "świętowanie" triumfów, jak choćby w październiku, po wygranych w dużych turniejach w Pekinie i Tokio, tydzień po tygodniu?
- Tu bywa bardzo różnie. W Tokio udało mi się wybrać na zwycięskie sushi w porze kolacji, ale już rano leciałam do Pekinu. Tam niestety nie miałam już czasu, żeby wybrać się na zakupy po wygranej, czy gdziekolwiek. Skończyłyśmy finał dość późno wieczorem, a w hotelu byłam dopiero o pierwszej w nocy. W pokoju czekał na mnie szampan, no ale jeszcze gratulowało mi sukcesu parę osób, więc dopiero koło czwartej się położyłam. Ale nie było szans, żebym zasnęła, więc sobie trochę po prostu poleżałam, bo na szóstą miałam zamówiony transport na lotnisko. Tak wyglądał więc mój ostatni dzień i noc największego zwycięstwa w karierze.
- W żaden sposób Pani nie uczciła tych dwóch sukcesów w Azji?
- Nie powiedziałam, że nie. Jednak nie od razu z powodów, o których mówiłam. Oczywiście Tokio i Pekin zostały już nagrodzone zakupami, choć bez przesady przez cały rok się trochę obkupiłam.
- Czyli to znaczy, że pokaźna i tak kolekcja butów i toreb się jednak powiększyła?
- No ba, no oczywiście, że tak, przecież nie byłabym sobą, gdyby tak się nie stało. Teraz jednak już zapomniałam o sezonie, bo mam serdecznie dość rakiety i grania, szczególnie, że ostatnie tygodnie były ciężkie. Gonitwa do samego końca za ostatnim wolnym miejscem w turnieju masters i występ w Stambule, były jednak wyczerpujące. Fakt, że z Azji wpadłam do domu, ale po pięciu dniach musiałam już lecieć do Moskwy, a ledwie stamtąd wróciłam, przepakowałam tylko walizki i ruszyłam do Turcji. Dlatego teraz czeka mnie krótki odpoczynek, czyli wymarzone wakacje. Już wcześniej wszystko zaplanowałam, przygotowałam, teraz pozostaje mi tylko wyjechać.
- Wyjechać do...?
- To moja słodka tajemnica i nie powiem. Szczegóły znają naprawdę nieliczni, ale są zobowiązani klauzulą milczenia (śmiech).
- Agnieszka Radwańska i całkowita bezczynność, chyba nikt w to nie uwierzy?
- Nie, no nie całkowite lenistwo, po prostu jakieś dwa tygodnie odpoczynku od sportu, jako takiego, zanim znów wezmę do ręki rakietę. Podczas wakacji i tak nie ominą mnie ćwiczenia korekcyjne stawu barkowego, bo muszę doprowadzić go wreszcie do porządku, a w sezonie nie było kiedy. Jednak zaraz po wyjeździe będzie powrót do rzeczywistości, czyli pewnie trochę siłowni, bieganie, bo bez tego się nie da. Jednak ciągnie do tego. Jeszcze w listopadzie wyjdę więc na kort i będę odbijała piłki, bo do stycznia czasu wcale nie jest zbyt wiele.
- Przyszły sezon będzie bardziej napięty niż poprzedni. Do kalendarza dojdą igrzyska w Londynie. Można powiedzieć, że szykuje się spora szansa na medal olimpijski na ulubionej trawie?
- Oj kusi, kusi, nawet bardzo, nie da się ukryć. Myślę, że jest szansa, w końcu to będzie trawa, w dodatku zaledwie trzy tygodnie po Wimbledonie, ale zobaczymy jak to będzie. W lecie będzie przez igrzyska dość napięty grafik, ale z drugiej strony wszystkie będziemy miały podobne warunki do przygotowań, więc nic nie można wykluczyć. Tym bardziej trzeba odpocząć i dobrze przygotować się do nowego sezonu.
- A jakie są szanse na występ olimpijski debla sióstr Radwańskich?
- Szanse zawsze są, ale jak to będzie w praktyce, to się okaże. Urszula będzie musiała w pierwszym półroczu mocno poprawić ranking. Na razie nie wiemy jeszcze czy będziemy grać razem debla w większych turniejach, bo możemy się po prostu nie łapać do drabinek. Być może więc Urszula będzie walczyć o niezbędne punkty osobno.
- Jaki będzie Pani największy cel do osiągnięcia na przyszły rok?
- Nie lubię gdybania i sztucznych założeń. Na pewno dobry byłby jakiś konkretny krok naprzód. Każde oczko w rankingu wyżej na tym poziomie byłoby miłym osiągnięciem, bo w TOP10 jest bardzo ciężko o najmniejszy awans. To się łączy z wygrywaniem turniejów i dobrymi wynikami w Wielkim Szlemie, więc koło się zamyka. Trzeba po prostu dobrze grać i cały czas się poprawiać. Przecież na turnieje nie przyjeżdżamy, żeby się dobrze bawić, czy na zakupy.
- Czy tenis wciąż jest dobrą zabawą, czy już tylko ciężką pracą?
- W jakimś stopniu był może zabawą, ale ładne kilka lat temu. Na tym poziomie to jest ciężka harówa i to przez jedenaście miesięcy w roku. W trakcie sezonu zdarzają się dwa, trzy kolejne tygodnie bez dnia wolnego i odpoczynku.
- Czy tenis jeszcze sprawia Pani przyjemność?
- Tak, wciąż sprawia mi frajdę, tak jak każdy wygrany mecz, choćby w turnieju masters. Na to się pracuje przez całe życie.