Według danych ministerstwa sportu w latach 2005-2008 tylko na start olimpijski przekazano związkom sportowym 186,572 mln złotych. Były to pieniądze z budżetu państwa, przeznaczone konkretnie na przygotowania do igrzysk polskich sportowców, czyli na krajowe i zagraniczne zgrupowania, na zawody poprzedzające igrzyska, na badania oraz leki i suplementy diety, zakup sprzętu sportowego i specjalistycznego, a także na wynagrodzenia dla kadry szkoleniowej.

Reklama

W rzeczywistości na polski medal olimpijski trzeba było wyłożyć jednak znacznie więcej, bo dane ministerstwa nie uwzględniają wszystkich kosztów, na przykład samej wyprawy do Pekinu (płacił PKOl), stypendiów, nagród i środków wyłożonych przez sponsorów. Warto też zwrócić uwagę, że w minionym czteroleciu dwadzieścia siedem polskich związków sportowych otrzymało na swoje zadania ogólnie ponad 449 milionów złotych z kieszeni podatników.

Warto dodać, że przed poprzednimi igrzyskami w Atenach nasze rządy dały polskim sportowcom tylko 105 mln zł, a więc o przeszło 80 mln więcej niż teraz. Efekt był praktycznie taki sam – 10 medali - podlicza DZIENNIK.

Najtańszym naszym złotym medalem w Pekinie okazało się trofeum Leszka Blanika. Polski Związek Gimnastyczny przez cztery lata z budżetu na same przygotowania olimpijskie otrzymał 5,5 mln złotych (ogólnie związek dostał – 10,833 mln zł).

Zdecydowanie najdroższym medalem – nie tylko dlatego, że uratował prezesa PKOl Piotra Nurowskiego przed zapowiadaną dymisją – okazał się ostatni zdobyty w Pekinie, srebrny medal kajakarek (Aneta Konieczna, Beata Mikołajczyk). Na wyłowienie tego krążka Polski Związek Kajakowy potrzebował aż 18,5 mln zł

Globalnie najwięcej kosztowały przygotowania lekkoatletów – ponad 23 mln zł. Statystycznie licząc na niespodziewanie złote pchnięcia kulą Tomasza Majewskiego i srebrne rzuty dyskiem Piotra Małachowskiego Polski Związek Lekkiej Atletyki wydał dość dużo, ale oprócz medali przedstawiciele królowej sportu zaznaczyli swój start w igrzyskach również wieloma punktowanymi miejscami w finałach. Najmniej kosztowało natomiast olimpijskie dofinansowanie tenisistów – niewiele ponad 600 tys. zł.

Działacze w wymienionych związkach sportowych obracali milionami, lecz wskazując na medale swoich zawodników będą oceniali pekińskie starty za w miarę udane. Nie można tego powiedzieć o federacji pływaków, która wrzuciła do wody aż 14,8 mln zł, ale jej zawodnicy podziwiali ceremonie dekoracji zwycięzców z dala od podium. Niewiele mniej grosza utopili żeglarze – prawie 14 mln., a zamiast medali było tylko narzekanie na słaby wiatr. Żadnych wymiernych efektów nie przyniosły też spore pieniądze zainwestowane w olimpijskie przygotowania siatkarzy i siatkarek (9,6 mln), piłkarzy ręcznych (7,3) i judoków (7,6 mln).

Reklama

Wymienione kwoty to jednak nie wszystkie koszty, jakie ponieśli podatnicy. Dofinansowanie otrzymali także hokeiści na trawie (4 mln zł) i piłkarze (1,8 mln), którzy w ogóle nie zdołali zakwalifikować się na igrzyska.

Na pociechę trzeba ujawnić, że nasze medale relatywnie nie są najdroższe. Gospodarze przyszłych igrzysk, Brytyjczycy, na każdy medal w Pekinie wyłożyli przeciętnie ponad 5,6 mln funtów (ponad 23 mln zł).