Lanziger, przyprowadzony na wózku inwalidzkim przez swoją partnerkę Evę Gruenwald, przez pół godziny odpowiadał na pytania dziennikarzy. "Taki został ustalony dla mnie scenariusz i nie mam na niego wpływu. Jedyne, co mogę zrobić, to się z nim pogodzić. Cieszę się, że mogę tutaj siedzieć, najważniejsze, że udało się uratować moje życie" - skomentował narciarz.
Austriak do całej sytuacji podchodzi z optymizmem i z wiarą. Twierdzi, że swoje obecne nastawienie zawdzięcza sportowi. "Gdybym był zwykłym człowiekiem, pewnie byłbym słabszy psychicznie, ale dzięki temu, że przez wiele lat rywalizowałem na stoku i musiałem znosić porażki, nauczyłem się z nimi radzić. Znalazłem się teraz w ekstremalnej sytuacji, ale wiem, że uda mi się w niej odnaleźć" - zapewniał dziś dziennikarzy.
Podkreślał również pozytywny wpływ, jaki na niego mają jego najbliżsi oraz lekarze. "To właśnie dzięki pomocy moich bliskich, lekarza Herberta Rescha, który się mną tu zajmuje, oraz mojego psychologa Manfreda Stelziga mogę tutaj w takim, a nie innym stanie siedzieć. Należą im się podziękowania z mojej strony".
Jak można się tylko domyślać, najtrudniejsze były dla niego chwile spędzone w szpitalu w Oslo, tuż po amputacji nogi. "To był ciężki dla mnie okres. Bólu, który mi towarzyszył zarówno w nocy jak i w dzień, nie da się opisać, nie pomagały żadne leki przeciwbólowe. Udało mi się to znieść tylko i wyłącznie dzięki obecności mojej partnerki Evy oraz trenera Toniego Gigera. Wypadku nie pamiętam i nie wiem, czy będę chciał kiedykolwiek go zobaczyć na dvd. Decyzję na pewno skonsultuję ze swoim psychologiem" - zaznaczył zawodnik.
Alpejczyk nie wie jeszcze, czym zajmie się w przyszłości. Dostał już propozycję pracy w Telekomie, który był jego dotychczasowym sponsorem. Sam jednak mówi, że nie chce oddalać się od sportu i myśli o tym, by zostać trenerem.
Za tydzień Austriak rozpocznie w Bad Haering w Tyrolu rehabilitację, gdzie zostanie także dobrana dla niego odpowiednia proteza, dzięki której za jakiś czas znów stanie na nogi.