Spędził pan półtora roku w Chinach. Co może pan powiedzieć o tamtejszych ludziach? Są równie pracowici jak Japończycy?
Chińczycy to leniuszki. Nie przemęczali się na treningach. Ja biegałem, szalałem, krzyczałem, a oni nic: zachowywali kompletny spokój. W życiu są podobni. Ten naród w ogóle żyje z dnia na dzień, niczym się nie przejmując.

Reklama

Są otwarci na Europejczyków?
Chińczycy nie znają angielskiego i to bardzo ogranicza kontakt. Przez cały swój pobyt w Chinach spotkałem zaledwie kilka osób, z którymi swobodnie można było pogadać. Poza tym nie podoba im się europejska kultura, dlatego są niemili. No, chyba że człowiek trafi akurat na kibica piłkarskiego. Ci ludzie okazywali mi sporo sympatii. Wiele razy zdarzało mi się jechać za darmo taksówką, bo jakiś fan za nic w świecie nie chciał przyjąć zapłaty.

Mieszkał pan w Chinach z rodziną?
Bliscy przyjeżdżali do mnie dwukrotnie, za każdym razem na miesiąc.

Nie nudziło się panu w obcym kraju?
Zupełnie nie. Dwa treningi dziennie, drzemka, posiłki, wieczorna rozmowa z żoną na skypie plus przegląd wiadomości w internecie. Tak mijały mi dni.

Podobno Chińczycy cenzurują internet.
Ja odwiedzałem każdą stronę, jaką chciałem.

Przeciętny mieszkaniec Chin ma równie swobodny dostęp do internetu?
Niewielu mieszkańców ma własny komputer. Dlatego bardzo popularne są tam kafejki internetowe, które jednak bardzo różnią się od naszych. To olbrzymie hangary, w których stoi kilkaset komputerów. Ludzie walą tam drzwiami i oknami, tak są spragnieni informacji. Niestety, im bliżej igrzysk, tym bardziej ograniczony jest dostęp do tych internetowych hangarów. Pewnie władza boi się, żeby nazbyt uświadomione społeczeństwo nie zaczęło się sprzeciwiać.

Na przykład podczas igrzysk?
Jeśli nawet miałoby dojść w Chinach do wielkich zmian, to raczej za ładnych parę lat. Ale niewątpliwie w trakcie imprezy ludzie w Pekinie będą chcieli zwrócić uwagę świata na swoje problemy. Jak ich znam, to wymyślą jakiś sposób, by urwać się spod opieki władzy.

Reklama

Co pan wie o tych sławnych chińskich ośrodkach, w których trenują sportowcy przygotowujący się do igrzysk?
Koledzy z Chin mówili, że ludzie tam są skoszarowani, niemal pozbawieni kontaktu z rodziną, że wykonują katorżniczą pracę na granicy wytrzymałości fizycznej i psychicznej. Były to dość przerażające opowieści.

Spotkał się pan w Chinach z łamaniem praw człowieka?
Osobiście nie. Ale zdarzały się sytuacje, które przypomniały mi, z jakim ustrojem mam do czynienia. Podczas długiego zgrupowania z udziałem około dziesięciu drużyn codziennie przed śniadaniem robiliśmy zbiórkę w dwuszeregu, po czym braliśmy udział w małej defiladzie zakończonej wywieszeniem chińskiej flagi i odśpiewaniem hymnu. Czysto komunistyczny zwyczaj.

Musiał pan w tym uczestniczyć?
Jako członek zespołu nie miałem wyjścia. Choć nie śpiewałem ich narodowej pieśni, nie znam jej. W ogóle chiński to dla mnie czarna magia. Przez półtora roku udało mi się opanować tylko kilka podstawowych zwrotów potrzebnych do gry.

Jaki poziom prezentuje chińska liga?
Mistrz tamtejszej ekstraklasy walczyłby u nas o podium. Generalnie Azjaci mają wysokie umiejętności indywidualne. Gorzej z drużynowymi. Chińskie zespoły odstają od europejskich pod względem taktycznym. Zwłaszcza jeśli prowadzi je miejscowy trener. Chińscy szkoleniowcy to ignoranci, nie mają pojęcia o futbolu. Jedyną nadzieją dla danej drużyny jest zatrudnienie fachowca z Europy.

Zmienił się pan podczas pobytu w Chinach?
Chwilkę, spojrzę w lustro. Chyba nie, bo nadal nie mam skośnych oczu (śmiech). A mówiąc serio, to pobyt w Azji nie wpłynął na moją osobowość. Najbardziej cieszę się z tego, że mogłem poznać inną kulturę i pozwiedzać. Zobaczyłem Hongkong i parę innych miejsc. Przy okazji zarobiłem trochę grosza. Było fajnie.